Maja Ostaszewska: "Byłam w lesie na granicy i spojrzałam w wiele oczu"
- Bardzo przeżywałam kryzys na granicy polsko-białoruskiej, nie mogłam spać i ciągle myślałam o ludziach, którzy utknęli w lesie - wyznała Maja Ostaszewska w rozmowie z WP. Gwiazda filmu "Zielona granica" mówi, co sama przeżyła, pomagając na granicy, opowiada o reakcjach po pokazie w Wenecji oraz odnosi się do szokujących słów Zbigniewa Ziobry.
"Zielona granica" jeszcze przed weneckimi pokazami wywoływała sporo kontrowersji w Polsce. Politycy oskarżali Agnieszkę Holland o tworzenie propagandowego kina, szkalującego Polaków. Film wzbudza skrajne emocji i chyba tylko w naszym kraju tak skrajnie negatywne. Po pokazach na Lido widzowie wychodzili poruszeni. Podczas oficjalnej premiery produkcja zebrała jedne z dłuższych owacji na stojąco. Dla Mai Ostaszewskiej to projekt, o którym z pewnością długo będzie pamiętać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Małgorzata Czop: Pomaganie nie jest pani obce. Od lat angażuje się pani w działania na rzecz zwierząt, kobiet, przestrzegania Konstytucji. Nie przyglądała się pani biernie sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, ale aktywnie postanowiła wspierać uchodźców. Czy pomaganie trzeba mieć we krwi, czy można się go nauczyć?
Maja Ostaszewska: Myślę, że zawsze może pojawić się taki impuls, który otworzy nam serca. To mogą być różne rzeczy. Od razu przychodzą mi do głowy ludzie, którzy mówią, że przestali jeść mięso, ponieważ zobaczyli to, co się dzieje w rzeźniach. Tak samo jest z pomaganiem. Sytuacja kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej wszystkich zaskoczyła. Przy granicy pojawiły się osoby w kryzysie uchodźczym, oszukane przez reżim Łukaszenki, które wymagały wsparcia i pomocnej dłoni. Dla mnie, jak dla wielu mieszkańców Polski, było szokiem to, że odmawia się im systemowej pomocy humanitarnej. Od czasu Drugiej Wojny Światowej nie mieliśmy tak granicznej sytuacji. Od tego, jak się wobec uwięzionych w lesie osób zachowamy, może zależeć ich bezpieczeństwo, życie i śmierć. To potwornie wymagająca sytuacja dla mieszkańców i Straży Granicznej.
Nie wszyscy mogli sobie z nią poradzić.
U wielu osób, początkowo niechętnie nastawionych, spotkanie twarzą w twarz z realnym cierpieniem drugiego człowieka zmieniło ich nastawienie. Sama jako wolontariuszka Grupy Granica byłam w lesie i spojrzałam w wiele oczu. Znalazłam w nich morze cierpienia. Trudno być na to obojętną.
Film daje nam okazję, by być blisko z bohaterami. Daje szansę zrozumienia ich perspektywy. A więc także może uruchomić pokłady empatii. Tak jest w "Zielonej granicy". Pierwsza część zaczyna się od pokazania rodziny w kryzysie uchodźczym. Widzimy, co to znaczy znaleźć się w patowej sytuacji. Oni w rzeczywistości są ofiarami zaplanowanej akcji reżimu białoruskiego Łukaszenki i Putina. Zmuszeni opuścić swoje domy, szukają bezpiecznego miejsca dla swoich dzieci. Europa, Polska miała być miejscem, gdzie bezpiecznie będą mogli złożyć wnioski o azyl i ochronę międzynarodową. Trzeba pamiętać, że w większości przypadków uciekają przed wojną, prześladowaniami i ubóstwem w krajach pochodzenia.
Co sprawiło, że zdecydowała się pani pojechać na granicę i wejść do lasu?
Z domu wyniosłam dużą wrażliwość na ludzi i zwierzęta. To jest dla mnie bardzo naturalne, żeby po prostu działać. Wydaje mi się, że na tym polega solidarność, że walczymy nie tylko o własne interesy, ale potrafimy wspierać inne grupy społeczne. Tak pojmuję odpowiedzialność społeczną. Jeśli mówimy, że są dla nas ważne prawa człowieka, na przykład w zakresie praw kobiet, to nie możemy się odwrócić od praw mniejszości seksualnych czy etnicznych. Gdy mówimy, że ważne są dla nas dzieci, to nie tylko te polskie, białe. Nie możemy chcieć pomagać dzieciom z Mariupola, jednocześnie ignorując te z Aleppo. Wtedy to byłoby hipokryzja. Taka postawa jest dla mnie nie do przyjęcia.
Od dawna działam społecznie i charytatywnie. Jednak nigdy wcześniej nie działałam w temacie migracji. Przy okazji wybuchu wojny w Ukrainie pokazaliśmy, że potrafimy być empatyczni, wspaniali i chętni do pomocy. Inaczej było z kryzysem na granicy polsko-białoruskiej. Wszyscy myśleli, że szybko zostanie rozwiązany. Bardzo go przeżywałam, nie mogłam spać i ciągle myślałam o ludziach, którzy utknęli w lesie. Na początku w Usnarzu Górnym ludzie w naturalnym odruchu chcieli pomagać. Funkcjonariusze Straży Granicznej podawali wodę i jedzenie. Wszystko zmieniły postępujące po sobie rozporządzenia, począwszy od 20 sierpnia 2021 roku. Od tego momentu nie można było podchodzić do grupy uwięzionej między polskimi a białoruskimi służbami, nie można było podać wody, jedzenia czy lekarstw osobom w złym stanie zdrowia.
Jak te zmiany wpłynęły na strażników granicznych?
Myślę, że dla wielu funkcjonariuszy był to dramatyczny moment. W filmie pokazujemy, jak złożony jest to problem. Sytuacja graniczna, w której znaleźli się wszyscy. Możemy zobaczyć, jak różnie ludzie reagują. W scenie, w której jeden ze strażników niszczy termos z piciem i daje mu to ogromną satysfakcję, drugi z kolei jest całkowicie przerażony i nie ma w nim zgody na to, co się tam dzieje. Postać stworzona przez Tomasza Włosoka odzwierciedla te dylematy. Pokazuje, jak ludzie pracujący na granicy zostali uwikłani w tę sytuację. Kiedy całe życie wykonywało się rozkazy, nosi się w sobie etos służby, a tu nagle trzeba wiele rzeczy robić wbrew sobie.
Dla mnie ta sytuacja jest nieakceptowalna. Nie mogłam sobie z nią dać rady. Kiedy pojawiły się informacje o dzieciach z Michałowa, byłam wstrząśnięta. Do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało. Podobnie jest z dziesiątkami innych ludzi. Czy przeżyli? Gdzie się teraz znajdują? Wiele osób nie przeżyło, sporo uznaje się za zaginionych. To był dla mnie taki bodziec do działania. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Zaczęłam współpracować z Rodzinami bez granic. Robiłam zbiórki w Warszawie. Z czasem zaczęłam dostawać coraz więcej sygnałów, próśb od osób mieszkających na Podlasiu, żebym przyjechała, zobaczyła i pomogła im mówić o tym, co się dzieje. Nie mogłam odmówić.
Jako osoba rozpoznawalna ma pani tę moc docierania do szerokiej grupy osób.
Staram się ostrożnie i rozważnie zawiadywać sobą jako osobą publiczną. Mam świadomość, że w sytuacjach kryzysowych pojawienie się osoby rozpoznawalnej i medialnej może zaszkodzić. Naszą siłą jest to, że możemy powiedzieć światu o tym, co się dzieje, a media chcą nas słuchać. Przyjęłam na siebie to zadanie. Zależało mi na tym, by zwrócić uwagę na problem, ale nie zrobić szumu plotkarskiego. Nie od razu wyruszyłam do lasu. Najpierw przyjechałam z darami. Potem wspierałam tych, którzy czynnie działali. Byłam w Michałowie, gdzie działała humanitarna baza WOŚP-u. Dopiero po czasie ktoś mi powiedział, że może byłoby dobrze, żebym tam poszła i opowiedziała o tym, co zobaczyłam.
Musiała się pani do tego przygotować?
Przeszłam szkolenie Grupy Granica. Po pierwszym wejściu do lasu były kolejne. Nie przestaję mówić o tym problemie. Formą pomocy jest też nasz film. Do Wenecji przyjechałam z ulotkami Grupy Granica i po każdym zagranicznym wywiadzie wręczam je dziennikarzom. Nie tracę kontaktu z Podlasiem i choć teraz rzadziej, co jakiś czas staram się tam pojechać.
Wydaje mi się jednak, że taka działalność nie odbywa się bez kosztów osobistych. Czy ten film może być pewnym rozliczeniem z tym, co widziała pani na Podlasiu?
Jestem wdzięczna, że ten film powstał i że zrobiła go Agnieszka Holland. To takie naturalne, po jej wszystkich filmach o Holocauście czy głodzie, że mówi o tym, co dzieje się dziś. Agnieszka, poza tym, że jest wybitną artystką, niezwykle mądrze i odważnie wypowiada się jako osoba publiczna. Mam dla niej wielki szacunek. Dla mnie praca nad "Zieloną granicą" nie była łatwa. Wracały do mnie obrazy i bardzo trudne emocje. Zdarzało się, że musiałam iść na bok, do lasu, by popłakać. Ten film jest niebywale uczciwy i dobrze udokumentowany. Mieliśmy konsultacje osób aktywistycznych z Grupy Granica. Marysi Złonkiewicz z Chlebem i Solą, była z nami Agata Kubis, która jest fotoreporterką, ale i wolontariuszką na granicy. Zdawałyśmy sobie sprawę, jak to, co tworzymy, jest bliskie realizmowi i odpowiada rzeczywistości, której same byłyśmy świadkami. Postaci, dialogi są oczywiście fikcyjne, ale wydarzenia bazują na tym co zdarzyło się naprawdę.
Czy "odchorowywała" pani wyjazdy na Podlasie?
Oczywiście, ale dużo gorsze byłoby nie robienie nic. Uważam, że mamy wpływ na rzeczywistość. Nie od razu globalnie, ale każdy z nas na swoim małym poletku może zachowywać się właściwie czy pomóc jakkolwiek. Nie mówię, że trzeba jeździć od razu na granicę, można wspierać tych, którzy czynią dobro w naszym imieniu. Grupę Granica, Fundację Ocalenie. Dla mnie udawanie, że nie mam pojęcia o cierpieniu innych, jest najgorsze.
Mamy trudne czasy, ludziom ciężko się żyje, ale dawanie dobra przynosi nadzieję. Jestem wdzięczna za ludzi, których poznałam dzięki pomaganiu. No i ważne, żeby nie zapominać, że chcąc skutecznie pomagać, musimy mieć z czego czerpać. Sama staram się zachować równowagę. Pracuję też przecież bardzo intensywnie w swoim zawodzie. Znajduję zatem czas na odpoczynek, pielęgnuję relacje, czas z bliskimi.
Dobra energia płynie z działania i reakcji, jakie dostaje się na tę pomoc. Nie da się jednak uniknąć tej negatywnej aury, która pojawiła się w Polsce jeszcze przed premierą "Zielonej granicy". Filmu jeszcze nie można było zobaczyć, ale opinie na temat tego, o czym on jest, były dość radykalne.
To, co się dzieje, jest paskudne i obrzydliwe, zwłaszcza że te zarzuty są nieprawdziwe. Takie oszczerstwa prowadzą do spotkania się w sądzie. Minister Zbigniew Ziobro pełni bardzo ważną funkcję w tym kraju i obraźliwe wypowiedzi pod adresem artystki przez polityka tak istotnej rangi nie powinny być akceptowane. Jego zachowanie jest atakiem na wolność słowa i wolność twórczą. Zdaję sobie sprawę, że wszystko to jest polityczną zagrywką.
Żyjemy w czasach dużej polaryzacji. Czy "Zielona granica" może zmienić ludzkie postawy?
Myślę, że zawsze jest nadzieja. Ludzkość ma w sobie tyle samo zła, jak i dobra. Zawsze znajdą się oprawcy i sprawiedliwi. Wierzę w ten film i bardzo chciałabym, żeby zobaczyło go dużo ludzi. Zabawny jest ten paradoks, że opowiadając o ludziach na bagnach, musimy pojawić się w pięknych sukniach na czerwonym dywanie. Jestem wdzięczna, że możemy pokazać "Zieloną granicę" w Wenecji. To wielka przyjemność. Staramy się celebrować ten moment i czerpać z niego pełnymi garściami. Po premierze owacje na stojąco trwały tak długo, że organizatorzy zaczęli gasić światło, by publiczność zaczęła opuszczać salę. Widownia była zapłakana, ludzie podchodzili do nas z pytaniem, czy mogą nas przytulić. To było naprawdę bardzo poruszające. To pozwala mi wierzyć, że mamy wpływ na rzeczywistość.
Rozmawiała Małgorzata Czop
Film "Zielona granica" trafi do polskich kin 22 września.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat "One Piece" Netfliksa, masakrujemy "Ślub od pierwszego wejrzenia" i "Żony Warszawy", a także rozwiązujemy "Problem trzech ciał" i innych nadchodzących ekranizacji. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.