"Ściema po polsku". Najgorszy polski film dekady. Powinno się go wycofać z obiegu

W środę poznaliśmy laureatów Węży, antynagród dla m.in. najgorszych polskich produkcji i aktorów. Rekordzistą okazał się Mariusz Pujszo i jego film "Ściema po polsku", który triumfował w pięciu kategoriach. To zdecydowanie za mało. Ten potworny szajs "zasłużył" na miano najgorszego filmu tej dekady. I podejrzewam, że nikt go przez następne lata nie przebije, bo poniżej takiego poziomu zejść się już nie da.

"Ściema po polsku" wypełniona jest głównie scenami z półnagimi kobietami
"Ściema po polsku" wypełniona jest głównie scenami z półnagimi kobietami
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

"Ściema po polsku", zdobywca Wielkiego Węża za najgorszy film na tegorocznym rozdaniu antynagród, zaczyna się od słów Friedricha Nietzschego, ale gdy czarna plansza z cytatem znika z ekranu, naszym oczom pokazuje się to, co tak naprawdę interesuje 64-letniego reżysera i aktora Mariusza Pujszo. To nie ponurzy niemieccy filozofowie, a młode dziewczyny w kusych strojach tańczące przy muzyce jak z amatorskiego pornola. I generalnie taki obraz pozostaje już do samego końca jego filmowych wypocin. Coś, co zostało "pomyślane" jako parodia robienia filmów, okazuje się niczym więcej niż zlepkiem mokrych fantazji dziaderskiego twórcy.

Właściwie nie sposób opisać koszmaru, jakim jest oglądanie tej komedii. "Ściema po polsku" przedstawia historię kilku "januszy biznesu", którzy próbują nakręcić film, by zarobić duże pieniądze. Nadpobudliwy reżyser (Mariusz Pujszo) i jego kolega (Grzegorz Halama) wraz z biznesmenem (Piotr Adamczuk) zaczynają od organizowania płatnych castingów, na które zapraszają młode i żądne sławy dziewczyny.

Każą im robić różne idiotyczne rzeczy – kobieta z ogromnym dekoltem musi śpiewać "Wlazł kotek na płotek", potrząsając przy okazji swoimi wdziękami. Inne tańczą przed kamerą w sposób, jakby właśnie miały aplikować do pracy w klubie go-go. Jest też scena, w której dziewczyna w bikini zostaje sfilmowana od tyłu, jak potrząsa swoim ciałem.

Zobacz: zwiastun "Ściema po polsku"

Napisać, że te obrazy są szowinistyczne, to jak napisać nic. Pujszo z premedytacją zatrudnił do swojego filmu kobiety, które podpadają pod pewien stereotyp (przesadny makijaż, sztuczne piersi, powiększone usta, opalenizna z solarium, tandetne ubrania) i ośmieszył je na wszelkie możliwe sposoby. Niejedna z nich chętnie zresztą ściągnęła stanik, więc twórcy przy okazji mogli sobie popatrzeć.

Na tym się dramat nie kończy. Jeśli akurat nie skupia się na półnagich kobietach (rzadka sytuacja), Pujszo zanudza nas na śmierć, pokazując, jak wygląda tytułowa ściema. Są to oszustwa na zasadzie robienia relacji InstaStories z Lamborghini lub wciskanie kitu, że kręci właśnie film w jakimś egzotycznym kraju. To wszystko jest tak potwornie nieśmieszne, że gorzej się nie da. Doprawdy nie wiem, kogo może bawić sytuacja, w której reżyser zmusza kolegę do tańczenia ze starszą kobietą. Albo to, że bluzgów używa jako przecinka w zdaniu. Boki zrywać.

Ciary żenady to jedno, ale człowiekowi po obejrzeniu takiego czegoś jest po prostu smutno, bo nikt nie zwróci mu 90 minut z jego życia. Pujszo może sobie myśleć, ile chce, że nakręcił autotematyczną satyrę na polską branżę filmową (robi to zresztą od początku swojej kariery), ale po tym dziele powinien zająć się zupełnie inną branżą. Aż nie dowierzam, że dostał on kiedyś nagrodę na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Słowa Janusza Kijowskiego o tym, że reżyser "robi oryginalne kino", trzeba uznać za wyjątkowo niesmaczny żart.

Mariusz Pujszo "tłumaczy", jak powinno się grać jego scenę
Mariusz Pujszo "tłumaczy", jak powinno się grać jego scenę© fot. mat. pras.

Być może tego festiwalu żenady nie byłoby, gdyby Pujszo obejrzał sobie takie "8 i pół" Federico Felliniego i zobaczył, jak włoski twórca z jednej strony potrafił posypać sobie głowę popiołem, a z drugiej oddać komizm życia. W sumie nie musi nawet szukać tak daleko – w Polsce mamy chociażby "Nic śmiesznego", w którym wiele żartów do dziś bawi. Tam aktorzy też przeklinają i robią idiotyczne rzeczy, ale film nie wygląda jak praca napalonych amatorów, którzy za punkt honoru postawili sobie przebić najgorsze telewizyjne produkcje TVP czy TVN.

Tak, "Ściema po polsku" jest tak zła. Bez wątpienia zasłużyła na wszystkie antynagrody świata. Ba, najlepiej, jeśli zostanie wycofana z obiegu. Przynajmniej nikomu nie będą wtedy krwawić oczy od oglądania "pastiszu", który nie powinien w ogóle powstać.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (91)