Tu nic się nie liczy, tu wszystko zaczyna się na nowo
„Grawitacja” w swym ogólnym założeniu nie jest mniej prymitywna od słynnego „Wjazdu pociągu na stację Ciotat” braci Lumiere z 1895. W obu przypadkach chodzi w zasadzie o to samo: wprawić widza w zdumienie, popłoch i fascynację; sprawić, by zapomniał na chwilę, gdzie się znajduje. Wracając do najbardziej pierwotnych założeń kina, a zarazem odzierając swój spektakl ze zbędnych treści, Alfonso Cuaron przypomina, że pomimo ewolucji, jaka się przez tych 118 lat dokonała, tak naprawdę zmieniła się tylko skala widowiska. Pędząca po szynach lokomotywa stała się bezkresem kosmosu, a niepewność, czy aby nie wyjedzie z ekranu prosto na kinową salę – autentycznym, niemal namacalnym doświadczeniem absolutu. Bo czy można w kinie pokazać coś więcej, sięgnąć gdzieś dalej, poza tę fascynującą, nieskończoną otchłań?
06.06.2014 12:25
„W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku” – głosi słynne hasło reklamowe „Obcego” z 1979, a film Cuarona jest bodajże pierwszym, który naprawdę na nie zasłużył. Ale jeszcze lepszym skojarzeniem byłoby to z „Odyseją kosmiczną” Kubricka. Przestrzeń kosmiczna, wtedy pokazana w kinie po raz pierwszy, tu staje się jeszcze bardziej rzeczywista, sugestywna. Dosłownie wylewa się z ekranu, przytłacza swoim ciężarem, absorbuje. I choć jest to spektakl rozpisany na dwie role, prawdziwym bohaterem filmu Cuarona jest właśnie kosmos – nieruchomy, niebezpieczny i kojący zarazem.
„Co ci się tu najbardziej podoba?” – pyta w pewnym momencie kosmonauta Kowalski. „Cisza” – odpowiada jego towarzyszka, Stone. I choć może się to wydawać największym banałem wszech czasów (bo czy nie słyszeliśmy już tego zdania w nieskończonej ilości filmów, wypowiadanego przez nieskończoną ilość bohaterów?), tutaj wydaje się bardzo na miejscu. Czystość, swego rodzaju pierwotność otoczenia – o czym Cuaron nieustannie przekonuje – wiąże się ze swoistym restartem, oczyszczeniem. Tu nic się nie liczy, tu wszystko zaczyna się na nowo. Gdy Stone mówi w pewnej chwili, że na Ziemi straciła w wypadku córkę, fakt ten staje się tylko odległym, nie mającym żadnej wagi wspomnieniem, które powraca dopiero w momencie, gdy pojawia się szansa powrotu do domu.
Nie dziwi tym samym, że motywem przewodnim „Grawitacji” są ponowne narodziny, w pewnym sensie astralna reinkarnacja. Nie każdemu się ten zabieg spodoba, bo jego symbolika jest dość nachalna i nazbyt oczywista (np. Stone w pozycji embrionalnej, po wejściu na pokład stacji), a sam film jest pewnym kompromisem pomiędzy założeniami kina artystycznego a wysokobudżetowym blockbusterem (stąd kolejne dosłowności, zwłaszcza w dialogach), ale jednocześnie wpisuje się w kruchy koncept całości. „Grawitacja” balansuje w końcu na granicy wielkiej hucpy i emocjonalnego uniesienia, a to, w którą stronę przechyli się szala, zależy w głównej mierze od nas.
Cuaron jest jednak twórcą świadomym, więc ewentualne zarzuty o pretensjonalność ucina prostym meta-żartem, powierzając rolę kontrolera lotów z Houston, którego głos łączący Stone i Kowalskiego z Ziemią, Edowi Harrisowi. Ten zagrał ją już w „Apollo 13” Rona Howarda, a w nieco zapomnianym u nas „Pierwszym kroku w kosmos” z 1983 sam wcielił się w kosmonautę.
I choć reżyser stawia sobie poprzeczkę wysoko, próbując momentami wchodzić w polemikę ze skomplikowanym traktatem filozoficznym Kubricka, to film jego – z czego on, i mam wrażenie, że większość z nas również, doskonale zdaje sobie sprawę – jest raczej czystym (ale – paradoksalnie – nie pustym) arkuszem, na którym nie tylko nie ma żadnych odpowiedzi, ale nawet samych pytań. I znowu, czym go sobie zapełnimy, zależy w głównej mierze od nas.
W pierwszej kolejności jest to bowiem spektakularne widowisko. Może się to wydawać stwierdzeniem niedorzecznym – to w końcu historia o dwójce kosmonautów, dryfujących w przestrzeni po zniszczeniu ich stacji – ale włożono naprawdę wiele wysiłku, by z banalnego punktu wyjścia uczynić niezapomniany spektakl. Wszystko jest tu na swoim miejscu. Nadworny operator Cuarona, Emmnauel Lubezki, czaruje przemyślaną kompozycją i przeciąganymi w nieskończoność ujęciami, Steven Price, dla którego jest to zaledwie trzeci soundtrack w karierze, na zmianę otula i piłuje kolejnymi dźwiękami, a całości dopełnia znakomita oprawa 3D, dosłownie wyrywająca nas z kinowego fotela w tę gwiezdną przestrzeń.
Przy okazji, jest to być może najbardziej zbliżone do rzeczywistości doznanie przebywania w przestrzeni kosmicznej. Specjaliści chwalą film za wierne i bezkompromisowe odwzorowanie warunków w niej panujących, o czym możemy przekonać się na każdym kroku – sama tylko cisza potrafi zaatakować w najmniej oczekiwanej chwili, akurat, gdy przyzwyczajeni do pewnej umowności w kinie, w ogóle byśmy się jej spodziewali (np. w masywnej scenie zniszczenia satelity, która przywodzi na myśl raczej kino nieme, niż nowoczesny film za 100 mln dolarów).
Ale całość nie obyłaby się bez czynnika ludzkiego. Sandra Bullock, grająca Stone, po raz kolejny udowadnia, że jest pierwszorzędną aktorką dramatyczną, której nie należy traktować ulgowo. Gdy kamera robi najazd na jej twarz, ta staje się synonimem filmowego survivalu – poprzez panikę, strach, rezygnację i nadzieję, jej postać przechodzi niesamowitą przemianę, wykluwając ze swojej dotychczasowej skorupy kogoś zupełnie nowego. Mniej da się napisać o George’u Clooneyu – on gra tu ewidentnie drugie skrzypce, jest tylko sidekickiem, kompanem, pojawiającym się na ekranie od czasu do czasu. Swoim urokiem bezczelnego playboya i zdeterminowanego profesjonalisty robi jednak swoje, czyniąc duet z Bullock – pomimo braku wątku romantycznego – wyjątkowo dopasowanym.
Film ukazał się w Polsce w trzech edycjach – DVD, Blu-ray i Blu-ray 3D.
W wersji Blu-ray, w oderwaniu od kinowego ekranu, film wciąż robi piorunujące wrażenie, oferując jedną z najlepszych opraw audiowizualnych ostatnich miesięcy. Transfer obrazu jest perfekcyjny, z idealnym kontrastem, nasyconymi kolorami i głębokimi poziomami czerni. Co bardziej wybredni widzowie zwrócą uwagę na brak siedmiokanałowej ścieżki dźwiękowej, ale pięć kanałów spełnia swą rolę doskonale – dźwięk jest idealnie wyważony, potężny, pełen intrygujących detali.
Oba wydania Blu-ray zawierają komplet dodatków:
Kontrola misji (106 min.) – zbiór 9 dogłębnych reportaży poświęconych realizacji filmu, omawiających każdy etap i aspekt produkcji, od pierwszych pomysłów, symboliki i pre-wizualizacji, przez skomplikowany proces filmu, aż po długotrwałą postprodukcję; w nagraniu materiału wzięli udział zarówno aktorzy, jak i wszyscy najważniejsi członkowie ekipy
Analiza ujęć (37 min.) – zbiór reportaży poświęcony 5 wybranym scenom lub elementom filmu, m.in. ponownym narodzinom Stone, pożarowi w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej czy tworzeniu w komputerze… hełmów Stone i Kowalskiego; część informacji powtarza się w stosunku do Kontroli misji, ale i tak poznać można wiele ciekawych niuansów technicznych
Kurs kolizyjny (22 min.) – krótki dokument, w którym poznajemy problematykę zanieczyszczenia kosmosu; w roli narratora Ed Harris
Aningaaq (10 min.) – krótkometrażowy suplement w reżyserii Jonasa Cuarona, ukazujący nieudaną rozmowę Stone z Ziemią z perspektywy jej nieanglojęzycznego rozmówcy; raczej ciekawostka niż pełnowartościowy krótki metraż, do obejrzenia z wprowadzeniem Jonasa i Alfonsa Cuaronów