W Pakistanie patrzyli na Polaków jak na wariatów. Aktor opisuje, co się działo na planie
- Rozpędziłem się tak, że schudłem za dużo, bo aż 18 kg. Byłem za chudy. Leszek zobaczył mnie i od razu powiedział, że muszę nabrać ciała, bo nie miałem w ogóle siły. Ta sytuacja udowodniła mi, że nie warto przekraczać swoich granic - przekonuje w rozmowie z WP Ireneusz Czop, aktor "Broad Peak".
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Jak zaczęła się pana droga na Broad Peak?
Ireneusz Czop: Powiedziałbym, że książkowo. Najpierw zaproszenie na casting, odgrywanie pierwszych scen, a potem wejściem w świat ludzi, dla których wspinanie się to ogromna pasja. Po pół roku okazało się, że wygrywam casting. To mnie przeraziło.
Przeraziło?
Tak, to fantastyczne, gdy dostaje się nową rolę, ale nagle dociera do ciebie, że musisz dorosnąć do tej pracy. Twórcy wprowadzali mnie w ten świat, miałem szansę poznać rodzinę i przyjaciół Maćka Berbeki. Zadawałem sobie sprawę ze swoich ograniczeń. Ja mam 50 lat! To jest ogromne wyzwanie i dla ciała, i dla głowy. Zaczęły się więc diety i treningi. Kalkulowałem, co mogę zrobić, by jak najszybciej dojść do formy. Siłownia, bieganie, chodzenie po płaskim z 30-kilogramowymi bańkami z wodą, mając na nogach buty do wspinaczek wysokogórskich. Potem zacząłem się wspinać.
Zobacz: "Broad Peak" (2022) - zwiastun filmu
Słyszałam, że pan bardzo dużo schudł w czasie tych przygotowań, co nie było dobre.
Rozpędziłem się tak, że schudłem za dużo, bo aż 18 kg. Byłem za chudy. Leszek zobaczył mnie i od razu powiedział, że muszę nabrać ciała, bo nie miałem w ogóle siły. Ta sytuacja udowodniła mi, że nie warto przekraczać swoich granic. Nie za wszelką cenę. Przygotowując się do filmu, odkryłem siebie jakby na nowo. Okazało się, że z wiekiem wyprawy wysokogórskie mogą być bardziej możliwe, jeśli chodzi o aklimatyzację.
Kręciliście na wysokości ponad 5 tys. metrów. Jak pan to znosił, tak fizycznie?
Moje ciało reagowało zaskakująco dobrze. Nie cierpiałem na chorobę wysokościową. Na inne rzeczy niestety tak, bo wysoko w górach to się jednak cierpi.
Ten film rzucał wyzwanie za wyzwaniem. Wspomniał pan o Karakorum… Spodziewał się pan, że kiedykolwiek będzie jechał z ekipą filmową w wysokie góry, by kręcić tak szalony projekt?
Gdy pierwszy raz usłyszałem, że pojedziemy do Karakorum, żeby zobaczyć Broad Peak, to nie wierzyłem w to, co się działo. To Karakorum!? Trzeba się było do tego bardzo przygotować i to nie tylko pod względem fizycznym, ale trzeba było skompletować odpowiedni sprzęt, pozwolenia, wizy...
Jak reagowali na was lokalsi z Pakistanu?
Byliśmy dla nich pewnie totalnymi wariatami. Znają wspinaczy, ale nie ekipy filmowe! To dla wszystkich była przygoda. By dotrzeć w miejsce bazy, w której mieliśmy pracować całą ekipą, musieliśmy najpierw pokonać kręte drogi i jeździć naokoło ze względu na różne zawiłości w dokumentach. Potem z Askole szliśmy pieszo przez tydzień, codziennie pokonując jakieś 30 km. W sumie ponad 200 km po lodowcu.
Tak się nie robi filmów. Bierze się green box, wynajmuje studio filmowe, speców od efektów specjalnych…
Właśnie! Lokalni mieszkańcy byli osłupieni, jak zobaczyli, że dźwigamy ze sobą namioty z rurkami. Co to, idioci? Przecież takie rzeczy to 30 lat temu się wykorzystywało.
Piotr Głowacki powiedział na konferencji prasowej filmu w Gdyni, że groziła wam śmierć. Przesadził?
No to uściślę. Dostawaliśmy specjalny lek na zmniejszenie ciśnienia w gałce ocznej. Działał jak antidotum na chorobę wysokościową. Lek rozrzedzał krew, łatwiej się oddychało i pracowało. Tyle że trzeba było pić bardzo dużo wody. Tak do 6-7 litrów dziennie. Wtedy człowiek częściej chodzi za potrzebą, ale przede wszystkim słabo widzi. Mnie to bardzo męczyło. Parę dni przed zejściem z góry mówię do lekarza, że już wszystko jest OK i chyba mogę odstawić ten lek, co ostatecznie zrobiłem. A to spowodowało bardzo szybkie zagęszczenie krwi i atak kamieni nerkowych, który miałem na wysokości 5 tys. metrów. Ze swojego namiotu wychodziłem na czworakach.
Na drugi dzień schodziliśmy z góry. Byłem na środkach przeciwbólowych, więc tym razem byłem najwolniejszy w grupie. I tak któregoś dnia zabłądziłem. Wziąłem radio, łączę się z kolegami, ci pytają, gdzie jestem, a ja, że przy drzewie. "Jakim drzewie, człowieku? Tu nie ma drzew" – słyszę w odpowiedzi. Najpierw poradzili, żebym szukał drutu komunikacyjnego, a potem odchodów zwierząt. Wie pani, jak się cieszyłem, gdy w końcu jakieś znalazłem?
Maciej Berbeka zginął, walcząc o swoje największe marzenie. Zaryzykowałby pan życiem, by spełnić marzenia?
A jak pani się wydaje, gdy patrzy na film takich wariatów, którzy nakręcili go w takich warunkach? Życie bez marzenia nie ma sensu, ale życie samo w sobie jest wartością.
Ktoś po projekcji filmu powiedział, że każdy ma w życiu swój Broad Peak…
Na pewno dla mnie było nim zagranie w tej produkcji. Każdy z ekipy stanął po raz pierwszy przed wyzwaniem, które było dla niego niezwykle ważne.
Zawstydzacie wielu hollywoodzkich twórców, którzy filmy o himalaistach kręcili w studiach filmowych, nigdy nie wychodząc w wysokie góry.
Nie o zawstydzanie chodzi, a uczciwość. Nie wyobrażałem sobie, by opowiedzieć o takim facecie, jakim był Maciek Berbeka, bez pójścia w góry. Nie mam ambicji, by równać się z nim, czy z chłopakami, którzy zajmują się wspinaczką czy ratowaniem ludzi w górach. Wie pani, jak niezwykle wzruszające jest, gdy ktoś nagle mówi przysięgę GOPR-owską, bo cały czas ją pamiętają, nawet jeśli minęło kilka dekad? Nie będę się z nimi mierzyć. Nie chcę nikogo zawstydzać. Cieszę się, że po tylu latach pracy przy filmach, spotkał mnie taki Broad Peak.
Magdalena Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
W odcinku specjalnym podcastu "Clickbait" wyliczamy największe niespodzianki i rozczarowania festiwalu filmowego w Gdyni. Po raz pierwszy przesłuchujemy gości. Piotr Trojan opowiada o kulisach kręcenia "Johnny’ego", a Waleria Gorobets o tym, jak powstawała szalona "Apokawixa". Co zdradzili? Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.