"Zabójca". Netflix ma dobrą passę. Ten thriller może was solidnie zaskoczyć

Od 27 października w polskich kinach możemy oglądać nowy film Davida Finchera. "Zabójca" to ładnie wystylizowany i ciekawie obmyślony thriller, który w końcu wyciągnął z niebytu znakomitego Michaela Fassbendera.

Michael Fassbender jako tytułowy "Zabójca"
Michael Fassbender jako tytułowy "Zabójca"
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

Netflix ma ostatnio niezłą passę. Niemal miesiąc temu na serwis trafił dość interesujący dramat kryminalny "Gad", który przykuwał uwagę świetną rolą Benicio Del Toro, gęstym klimatem i starannie przemyślaną konstrukcją wizualną. Teraz w kinach widzowie mogą zobaczyć "Zabójcę" (na platformie od 10 listopada) stworzonego przez jednego ze współczesnych mistrzów kina gatunkowego Davida Finchera.

Ten oparty na francuskiej serii komiksowej Alexisa Nolenta thriller przedstawia prosty zamysł fabularny: tytułowy bohater pudłuje przy zleceniu, co przynosi przykre konsekwencje dla bliskiej mu osoby. Zabójca postanawia się zemścić na swoim zleceniodawcy.

Zobacz: Zabójca | Oficjalny teaser | Netflix

Dzieło Finchera intryguje od samego początku. Prolog to mocno rozciągnięta sekwencja w Paryżu, gdzie nasz bohater (w tej roli Michael Fassbender) czeka w pustym pomieszczeniu na swój cel. Dość szybko zaczynamy poznawać światopogląd zabójcy, bo niemal nieustannie słyszymy z offu jego monolog.

Fassbender w dość monotonny i beznamiętny sposób wyjaśnia m.in. metodykę swojej pracy albo rzuca filozoficzne przemyślenia na temat życia. Nierzadko są to uniwersalne banały, tu i ówdzie pojawiają się cytaty z mądrych ludzi lub zmyślone frazy, by nadać danej sentencji głębię. Zabójca mówi rzeczy w rodzaju "nicnierobienie jest fizycznie wyjątkowo męczące".

Tego typu egzystencjalne rozważania w filmie stanowią kontrmelodię do płynnie prowadzonej narracji i przy okazji tworzą ciekawy paradoks. W pewnym sensie trudno nie dostrzec w nich sporej dozy pretensji, czegoś na granicy autoparodii. Na pewno wielu widzów uzna ten element za dyskusyjny. Nawet jeśli nie jest to nic odkrywczego w kinie, to jest coś nęcącego w tej próbie wejścia w umysł zabójcy, który na wzór szpiegów z powieści Johna Le Carre'a cierpliwie czeka na swój moment, spędzając czas na ogólnej nudzie.

A tę nudę zamiast - powiedzmy - szalonych wyczynów w stylu Ilicha Ramireza Sancheza (znanego lepiej jako Carlosa) wypełnia sobie jogą, krótkimi drzemkami i świetną muzyką (The Smiths). To tak jakby bohater Fassbendera nie miał problemu z faktem, że jego pełne kalkulacji życie jest po prostu płytkie.

Fincher pokazuje to wszystko dość minimalistycznie. Nie ma tu raczej ekwilibrystyki rodem z "Podziemnego kręgu" czy "Zaginionej dziewczyny". Jeśli już to "Zabójcy" bliżej do wybitnego "Zodiaka", bo ujęcia są utrzymane w chłodnej tonacji, wszystko wydaje się zdystansowane, pozbawione efekciarstwa.

Akcja często dzieje się w hotelach i na lotniskach, więc reżyser w swoim stylu tylko mocniej uwypuklił bezbarwność przestrzeni, w jakich przebywa zabójca. Tylko w jednej scenie akcji - świetnie zainscenizowanej naparzance w stylu frenetycznych "tańców" z trylogii Jasona Bourne'a Paula Greengrassa - wchodzi bardziej w rejony komiksowe. Gdzie indziej dominuje zasada "im oszczędniej, tym lepiej".

"Zabójca" w swoim ogólnym klimacie przypomina trochę wystylizowane i abstrakcyjne thrillery jak "The Limits of Control" Jima Jarmuscha, "Amerykanina" Antona Corbijna czy rewelacyjnego "Samuraja" Jean-Pierre Melville'a. To kino, które ładnie pogrywa sobie z konwencją, w której jest przecież mocno zanurzone. I momentami ta opowieść bywa naprawdę zabawna, co tylko potwierdza, że - wbrew temu co się myśli - Fincher umie przemycić do swojej twórczości trochę czarnego humoru.

Cieszyć może też fakt, że twórca "Siedem" był w stanie wyciągnąć z "nicnierobienia" Fassbendera (ostatni jego film wyszedł w 2019 r.). Aktor jest bardzo powściągliwy w swojej roli - tak jak wszystkie słynne milczki kina właściwie się nie odzywa. Bardziej gra twarzą i ciałem - w tym sensie jest to podobnie cielesna rola co te w "Głodzie" czy "Wstydzie". Na ekranie sprawdza się to doskonale, bo Fassbender to jeden z nielicznych aktorów XXI w., który ma tak intensywną charyzmę i ekspresję.

"Zabójca" nie wszystkim się może spodobać. Zakładam, że będą tacy, którzy mogą narzekać na brak akcji (to akurat pojęcie względne przy tym filmie). Ale nie ukrywam, że przynajmniej dla mnie jest coś hipnotyzującego w tej metodycznie poprowadzonej "nudzie", jaką zaoferował tu Fincher. Nie chcę nic mówić, ale te niecałe dwie godziny mijają naprawdę szybko.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o horrorach, które bawią, strasząc, wspominamy ekranizacje lektur, które chcielibyśmy zapomnieć, a także spoglądamy na Netfliksowego "Beckhama", bo jak tu na niego nie patrzeć? Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
david finchernetflixmichael fassbender
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)