Recenzje"Ford v Ferrari": Szalone kino amerykańskiej precyzji godne supersamochodu Forda

"Ford v Ferrari": Szalone kino amerykańskiej precyzji godne supersamochodu Forda

Matt Damon i Christian Bale w filmie Jamesa Mangolda "Ford v Ferrari" to fenomenalny duet wynalazców, kierowców wyścigowych i przyjaciół, który – jak burza – bez oporów idzie po Oscara. Tego seansu nie będziecie mogli zapomnieć.

"Ford v Ferrari": Szalone kino amerykańskiej precyzji godne supersamochodu Forda
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

"Ford v Ferrari" to najciekawszy wyścig, jaki zobaczycie w kinie. James Mangold pokazuje, że wie, na czym polega kino prawdziwych emocji. Ryk silnika, dym palonych opon i zapach paliwa stają się niemalże namacalne. Ten film sprawia, że przenosimy się na tor prestiżowego wyścigu Le Mans we Francji w 1966 roku, gdzie odbywa się najważniejsza potyczka pomiędzy dwoma producentami samochodów.

Carroll Shelby (Matt Damon)
bierze udział w wyścigu. To jego ostatni start za kierownicą ze względu na problemy zdrowotne. Trudne rozstanie z ukochanym sportem przebiega sprawnie, ponieważ na horyzoncie pojawia się propozycja nie do odrzucenia. Podupadający Ford próbował wykupić włoskiego Ferrari, ale po odrzuceniu lukratywnej propozycji, męska duma popycha go w stronę wyścigów samochodowych. Jeśli Amerykanie nie mogą biznesowo pokonać Włochów, postarają się im utrzeć nosa na torze wyścigowym. Shelby ma pomóc Fordowi skonstruować najszybszy samochód na świecie. O pomoc prosi swojego przyjaciela, Ken Milesa (Christian Bale), wybitnego kierowcę i sprawnego mechanika.

Mangold pokazuje nierówną walkę wielkich korporacji, kiedy stawką są ogromne pieniądze i wizerunek firmy. W tej grze wszystkie chwyty są dozwolone. Szaleństwo wypisane na twarzy i niebywała pasja do samochodów sprawiają, że trudno oderwać oczy od charyzmatycznych bohaterów. Damon w końcu wychodzi z ciepłego swetra i pokazuje duszę cwaniaczka, któremu udaje się przechytrzyć nie tylko Włochów, lecz także kierownictwo Forda. Zabawny i kąśliwy wygląda perfekcyjnie u boku fenomenalnego Bale’a. Amerykański aktor po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem całkowitego przeobrażania się dla roli. Choć tym razem nie przeszedł fizycznej metamorfozy, jego Ken Miles zaraża niebywałą pasją do samochodów i imponuje łatwością w podejmowaniu ryzyka.

"Ford v Ferrari" to genialne kino sportowe, które dostarcza tyle emocji, co prawdziwa relacja z wyścigów. Phedon Papamichael dynamicznie prowadzi kamerę, ale wie, kiedy pokazać twarze bohaterów. Mangold potrafi wyważyć szaleńcze tempo i napięcie z chwilami refleksji na budowanie międzyludzkich relacji. Perfekcyjnie inscenizuje sceny wyścigu, dzięki czemu nie można oderwać oczu od ekranu. Bale ściga się jak szalony, aż ręce składają się do oklasków. Ten film to prawdziwa błyskawica wśród tegorocznych produkcji. Doskonale skonstruowany niczym supersamochód Forda.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)