Frances McDormand. Trwaj przy swoim niezależnie od okoliczności
Mam wrażenie, że kapitalizm zaszczepił w nas przekonanie, że musimy otaczać się mnóstwem przedmiotów. Im więcej, tym lepiej - mówi w rozmowie z Yolą Czaderską-Hayek Frances McDormand. "Nomadland" z jej udziałem to bodaj najpoważniejszy kandydat do zwycięstwa na tegorocznej gali oscarowej.
Yola Czaderska-Hayek: Gratulacje! Film "Nomadland", w którym grasz główną rolę, zdobył niedawno dwa Złote Globy, w tym dla najlepszego obrazu w kategorii "dramat". Opowieść o grupie bezdomnych ludzi w Ameryce dotkniętej potężnym kryzysem stawia przed widzami trudne pytania. I przede wszystkim pokazuje mało znany obraz kraju uchodzącego za najpotężniejsze państwo na świecie.
Frances McDormand: Jedną rzecz ustalmy sobie od razu: bohaterowie filmu nie są bezdomni. To osoby bez stałego adresu, i to z własnego wyboru. Nazywanie ich bezdomnymi jest dla nich krzywdzące. To ludzie, którzy podjęli świadomą decyzję, by swoich ciężko zarobionych pieniędzy nie wydawać na opłacenie hipoteki czy wynajem mieszkania. Starają się w inny sposób zapewnić sobie dach nad głową.
Bezdomność i brak stałego adresu to dwie różne sprawy. Uważam, że to bardzo ważna kwestia, od której należy zacząć rozmowę na temat tego filmu. Nie pokazujemy na ekranie ludzi wyrzuconych na ulicę.
Oni mieszkają w wozach kempingowych, są nieustannie w drodze. To bardzo specyficzny sposób życia, ale wynika ze świadomego wyboru. Mam wrażenie, że postawa bohaterów filmu wynika z ich amerykańskiego podejścia do rzeczy: uporu i trwania przy swoim niezależnie od okoliczności. Oni może nie mają luksusowych domów, ale żyją tak, jak chcą i nie dają się złamać.
Czy podczas pracy nad filmem podróżowałaś vanem razem z nimi, czy dojeżdżałaś na kolejnych przystankach?
Nasza ekipa składała się z dwudziestu ośmiu osób. Ja, w wieku sześćdziesięciu jeden lat, byłam najstarsza. Najmłodsza osoba miała dwadzieścia cztery lata. Przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce własnymi samochodami, mieliśmy ich chyba dwanaście.
Najważniejszy był nasz wóz kempingowy, w którym miejsca było mniej więcej tyle, co w taksówce. Większość miała zwykłe samochody. Zdarzało się, że spałam w vanie, ale niezbyt często. Owszem, taki był wyjściowy plan, ale szybko się zorientowałam, że czuję się, jakbym spała na planie filmowym, ponieważ w kamperze trzymaliśmy prawie cały sprzęt.
Oprócz mnie w wozie mogły zmieścić się cztery dodatkowe osoby – między innymi dźwiękowiec Mark Wolf Snyder, Joshua James Richards od zdjęć i Chloe Zhao, która kręciła film. Bywało więc naprawdę tłoczno. Do tego jeszcze dogrzewaliśmy się palnikiem gazowym, co chwilami budziło grozę.
Więc nie mieszkaliśmy w kamperach, ale żyliśmy jak nomadzi. Mieliśmy w ekipie dwoje młodych ludzi od cateringu [Nick Raterman i Angie Martin – Y. Cz.-H.], którzy podróżowali razem z nami, na miejscu robili zakupy, robili nam posiłki, a naczynia zmywali w wannie w pokoju hotelowym.
Najczęściej zatrzymywaliśmy się w sieciówce Holiday Inn Express, to było nasze dyżurne miejsce. Ale na samym początku nocowaliśmy w motelu Frontier Cabins w Dakocie Południowej. Było naprawdę fajnie. Nie spaliśmy w wozach, ale całą karawaną przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce.
Zastanawiam się, jak bardzo byłaś w stanie zidentyfikować się ze swoją bohaterką.
Prawie wcale. Ja, w odróżnieniu od niej, na szczęście nie straciłam nikogo bliskiego, poza rodzicami, którzy dożyli w zdrowiu późnej starości. Ale na tym polega moja praca, by widzowie uwierzyli, że to właśnie mi przydarzyło się coś takiego. Moje zadanie to wzbudzić w widzach zaufanie, by pozwolili się zabrać w emocjonalną podróż w nieznane. Mówiąc inaczej, nauczyłam się dobrze udawać…
Razem z Chloe chcieliśmy pokazać na ekranie ludzi i sytuacje, które na pierwszy rzut oka mogą się wydawać dziwaczne, ale przy bliższym poznaniu da się to wszystko zrozumieć. Bohaterowie filmu wbrew pozorom nie są szaleńcami. Ich sposób na życie wiąże się oczywiście z ryzykiem, z niepewnością, z wieloma stresującymi sytuacjami, ale jest on podyktowany świadomą, przemyślaną decyzją.
Ci ludzie mieli poczucie, że ich rząd nie daje im należytego wsparcia, w związku z czym postanowili postawić wszystko na jedną kartę, w nadziei, że coś jednak uda im się na tym wygrać.
Miałam bardziej na myśli to, że podobnie jak bohaterka filmu, ty również często szukałaś pracy i wiesz, jak to jest, kiedy z trudem się wiąże koniec z końcem.
Można tak powiedzieć. Pochodzę ze zwyczajnej robotniczej rodziny. Mieszkaliśmy głównie na wsi albo w niewielkich miastach, gdzie akurat była praca. Na przykład niedaleko huty stali na przedmieściach Pittsburgha. Reprezentuję więc na ekranie ludzi, których znam. Którzy mnie wychowali. I korzystam trochę z własnych doświadczeń.
Zaczęłam pracować, kiedy miałam piętnaście lat. Zmywałam naczynia w restauracjach, jak wielu z nas, byłam opiekunką do dzieci… W college'u pracowałam w kawiarence, potem w szkole aktorskiej trafiłam do warsztatu, gdzie się tworzyło dekoracje i kostiumy. Podczas wakacji dorabiałam w pralni. Ale tego akurat nie wspominam najlepiej. Już przy pierwszej klientce pomyliłam się w sortowaniu i wrzuciłam czerwoną skarpetkę do białego…
Wszystko się zafarbowało na różowo – całkowita klęska! Ale kobieta i tak zapłaciła za pranie. Aż nie mogłam w to uwierzyć. Mimo źle wykonanej usługi zapłaciła.
Co jeszcze… A, sprzedaż chodnikowa! Tak to się chyba nazywa. Kiedy musiałam przeprowadzić się do kolejnego mieszkania, wystawiałam na sprzedaż różne drobiazgi. Któregoś dnia musiałam sprzedać swój ulubiony flet i do dziś nie mogę tego przeboleć. Opowiedziałam o tym Chloe. Spodobała jej się ta historia i stąd właśnie pomysł, by bohaterka "Nomadland" grała na flecie. Chloe twierdzi, że chciała sprawdzić, czy jeszcze pamiętam, jak to się robi…
Po skończeniu szkoły też miałam różne dorywcze prace, ale na szczęście nie było ich aż tak wiele. Byłam kasjerką w restauracji w Nowym Jorku, sekretarką – odpowiadałam między innymi na listy fanów AC/DC! Dzięki temu byłam w stanie zarobić na życie, nie rezygnując jednocześnie z aktorstwa.
Jesteś bardzo skromna. Nie wspomniałaś, że ukończyłaś studia aktorskie na Uniwersytecie w Yale!
Owszem, to prawda. I potem przez wiele lat spłacałam te studia. Sporo mnie to kosztowało. Teraz kiedy mamy już nowego prezydenta, liczę na to, że zrobi coś z opłatami studenckimi. To palący problem w Ameryce.
Twój ogromny talent aktorski to rzecz, która nie podlega dyskusji. Czy dyplom Yale pomógł ci dotrzeć tu, gdzie jesteś teraz?
Mój pomysł na karierę pierwotnie polegał na tym, żeby zaraz po szkole zamieszkać w Nowym Jorku i zaczepić się w jakimś teatrze. O tym zawsze marzyłam i nie mogłam się doczekać, kiedy to zrobię. Ale na szczęście jeden z moich nauczycieli doradził mi, żeby kontynuować naukę. Gdybym od razu pojechała do Nowego Jorku, nie dałabym sobie rady. Byłam zbyt naiwna, zupełnie nie miałam pojęcia o świecie.
Dzięki studiom nie tylko miałam okazję zdobyć nową wiedzę, ale także czegoś nauczyć się o życiu. Sama musiałam znaleźć sobie mieszkanie w New Haven, sama sobie gotowałam obiady… Łatwo nie było, zwłaszcza że dla dziewczyny z klasy robotniczej z New Haven Uniwersytet w Yale wydawał się miejscem z kosmosu. Przepaść społeczna i ekonomiczna między tymi dwoma światami była ogromna. Ale przynajmniej dzięki temu zyskałam trochę doświadczeń, które bardzo mi pomogły później w pracy. Na równi ze studiami aktorskimi.
Wspomniałaś, że bohaterowie filmu są podróżnikami z wyboru. Zastanawiam się jednak, jak dalece to rzeczywiście jest wybór, a na ile wymuszona konieczność. Sytuacja na rynku pracy w USA wygląda jednak inaczej niż choćby pół wieku temu.
Kiedyś na pewno było inaczej. Jednym z miejsc, w których się wychowałam, były okolice huty stali niedaleko Pittsburgha. Tam szło się do pracy zaraz po skończeniu szkoły, w wieku osiemnastu, może dziewiętnastu lat. Stać było człowieka na samochód, na dom, na założenie rodziny, a pod koniec życia na godziwą emeryturę. I nie trzeba było nigdzie ruszać się z rodzinnego miasta. Wystarczyło tylko uczciwie pracować.
Jasne, że w tym samym czasie ta huta zanieczyszczała powietrze i wodę w rzekach, ale przynajmniej zapewniała zatrudnienie i życie na godziwym poziomie. Nie było mowy o jakichś luksusach, ale naprawdę niczego nie brakowało, by żyć długo i szczęśliwie. Teraz to już nie jest możliwe.
Nawet jeśli ciężko i uczciwie pracujesz, to za obecną pensję po prostu nie wyżyjesz. Nie stać cię na dom, na rachunki, możesz jedynie starać się pracować coraz ciężej, ale w ten sposób długo się nie pociągnie. W jednej z moich ulubionych scen w filmie bohaterka mówi: "Ja lubię pracować, dlatego potrzebuję pracy". Mogę się pod tym podpisać.
Film "Nomadland" trafił na wyjątkowy czas. Jest w tym jakaś ironia losu, że w momencie, gdy wszyscy powinniśmy zamykać się w domach, wy opowiadacie o ludziach, którzy celowo tych domów nie mają.
Zgadzam się, że to rzeczywiście niezwykły zbieg okoliczności. Dla mnie cała ta dziwna sytuacja, w której tkwimy już od ponad roku, to znakomita okazja, żeby zmienić niektóre rzeczy wokół siebie. Od ubiegłego marca raz w miesiącu robię gruntowne czyszczenie w szafie, w piwnicy, w szufladach.
Nasza rodzina zawsze żyła skromnie, na ogół w niewielkich mieszkaniach. Teraz, w domu, mieszkamy zaledwie na stu dwóch metrach. Kiedy jednak poznałam ludzi żyjących w kamperach, zrozumiałam, jak niewiele tak naprawdę potrzeba do szczęścia.
Jedną z pierwszych osób, z którymi miałam okazję porozmawiać, był niejaki Prius Dave, który jakimś sposobem zamienił wnętrze Toyoty Prius na jeden z najbardziej eleganckich lokali, jakie w życiu widziałam. Swego czasu zajmował się ceramiką, po czym pewnego dnia zabrał z warsztatu blat z drewna tekowego, zamocował go w samochodzie od strony pasażera i w ciągu dnia to był jego stół kuchenny.
Wieczorem rozwijał na nim śpiwór i to było jego łóżko. Proste, a zarazem eleganckie rozwiązanie. I daje do myślenia o tym, jak mało potrzeba w gruncie rzeczy do przeżycia. Mam wrażenie, że kapitalizm zaszczepił w nas przekonanie, że musimy otaczać się mnóstwem przedmiotów. Im więcej, tym lepiej.
Sam pomysł, że można mieć mniej, może w pierwszej chwili wystraszyć. Ale w obecnej, dość trudnej sytuacji może będziemy musieli oswoić się z taką myślą.
Twój kolejny projekt to rola lady Makbet. Trudno o większy kontrast z wizerunkiem kobiety pracującej…
Pomyślałam sobie, że trzeba skończyć z rolami tego typu, przynajmniej na jakiś czas. Muszę rozejrzeć się za czymś nowym, świeżym. Postanowiłam, że odtąd będę grać wyłącznie cudzoziemki. Zaczęłam uczyć się paru języków.
Mnóstwo, mnóstwo razy już do niego pisałam z wyrazami uwielbienia i padałam mu do stóp. Wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się wspólnie opowiedzieć jakąś filmową historię.