George Floyd i brutalność policji. Telewizja i kino alarmowały od lat
Płoną auta, na ulicach wyrosły prowizoryczne barykady, rozwścieczony tłum podpalił komisariat policji, padły pierwsze strzały. Nie jest to obrazek z postapokaliptycznego hollywoodzkiego filmu, ale wyimki z prasowych relacji z Minneapolis, gdzie przed paroma dniami podczas zatrzymania zmarł czarnoskóry mężczyzna, 46-letni George Floyd. Kino i telewizja od lat próbowały zwrócić uwagę na problem brutalności policji.
Tylko w ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych podczas interwencji policyjnych zmarło ponad tysiąc osób, z czego prawie ćwierć stanowili Afroamerykanie. Dodajmy, że czarnoskórzy obywatele to tylko 13 proc. populacji kraju.
Problem niemalże systemowego rasizmu służb, praktyczniej bezkarności funkcjonariuszy winnych wyżej wymienionych śmierci i ogólnej brutalności mundurowych od lat jest przedmiotem ożywionych publicystycznych dyskusji. I nie tylko.
Kino również nigdy nie uciekało od trudnego tematu. Także i teraz aktorzy i aktorki - między innymi Jamie Foxx, Rita Wilson, Viola Davis, Cynthia Erivo, David Oyelowo i John Boyega - głośno wypowiedzieli się o sprawie Floyda, dociśniętego przez policjanta kolanem do jezdni, przez co ten nie mógł oddychać. Zresztą jego rozpaczliwe słowa "I can't breathe", słyszalne na zarejestrowanym na miejscu dziesięciominutowym filmie, który obiegł świat, stały się mocnym hasłem protestacyjnym.
Uwaga! Poniższe wideo zawiera sceny przemocy nieodpowiednie dla osób wrażliwych.
Prowadzący kampanię przeciwko przemocy i rasizmowi ruch Black Lives Matter, który powstał przed sześcioma laty, zainspirował niejeden film dotykający sedna problemu - "Monsters and Men", "Detroit", "Nienawiść, którą dajesz", dokument "LA 92" i serial "Jak nas widzą" - ale sam problem brutalności policji zajmował kino, jeszcze zanim internet zalały hasztagi.
Bo przecież już na początku lat 70. słynnemu "Brudnemu Harry’emu" prędko przylepiono łatkę wypowiedzi niemalże faszystowskiej (taką opinię o klasyku Dona Siegiela miał chociażby prominentny krytyk Roger Ebert, choć film ocenił wysoko), a protestujący przed oscarową galą wyzywali głównego bohatera od "zepsutych świń". Tak czy siak, film rozpoczął debatę na temat policyjnych uprawnień i prawa zatrzymanego do godności. Na tym nie koniec.
Ba, można by nawet rzec, że był to dopiero początek. Na przestrzeni lat dotykali tematu twórcy filmowi o różnej wrażliwości, operując rozmaitymi środkami. Zaangażowani czarnoskórzy reżyserzy słynący z dokonań autorskich, jak chociażby Spike Lee ("Rób, co należy") czy John Singleton ("Chłopcy z sąsiedztwa") nie stronili od mocnych ujęć. Ten pierwszy w przywołanym filmie zamieścił scenę uduszenia chłopaka policyjną pałką, intencjonalnie przywołując skojarzenia z brutalnymi linczami, u drugiego służby nie są rozwiązaniem problemu przemocy, ale jego częścią.
Z kolei Antoine Fuqua ("Dzień próby") i Neil LaBute ("Dzielnica Lakeview") wskazują, że policyjna przemoc nie musi mieć rasy. Przedstawieni przez nich gliniarze, obaj czarnoskórzy, to skorumpowane szuje niemające poszanowania dla ludzkiej godności, albo układający się ze zbirami, albo wykorzystujący swój autorytet, aby znaleźć ujście dla socjopatycznych skłonności.
Ale jednym z bodaj najbardziej przejmujących, a zarazem artystycznie spełnionych dzieł z ostatnich lat poruszających omawiany problem jest "Fruitvale Station" (kadr z filmu powyżej) Ryana Cooglera. Oparty na faktach film opowiada o ostatnich godzinach życia młodego Oscara Granta, który został zastrzelony przez policjanta na peronie kolejki podmiejskiej. Grant był nieuzbrojony, a funkcjonariusza skazano na zaledwie dwa lata więzienia. Czy śmierć George'a Floyda pociągnie za sobą podobną reakcję środowiska filmowego?
Zapewne tak, bo problem jest palący. Podobne interwencje - nie zawsze oczywiście zakończone śmiercią zatrzymanego - są nagminne. Hollywood nierzadko potrafi się rozprawić się z nim sprawniej niż rządzący, a na pewno lepiej od działającego aktywnie na Twitterze prezydenta Donalda Trumpa, który z jednej strony obiecuje karanie winnego śmierci Floyda i ogłasza rozpoczęcie przez FBI stosownego dochodzenia, z drugiej grozi protestującym wojskiem.
A skoro sam przywódca rzekomo najpotężniejszego państwa na świecie proponuje zwalczanie przemocy przemocą... To resztę dopowiedzmy sobie sami.
Dane przywołane na początku tekstu pochodzą ze strony mappingpoliceviolence.org.