Klęska Spielberga. To może być największa finansowa porażka w jego karierze
Świetne recenzje, bardzo wysokie oceny widzów, duże szanse na rekordową w tym roku liczbę oscarowych nominacji. Tego nic już raczej nie zmieni. Nawet spektakularna klęska w amerykańskich kinach. Podczas premierowego weekendu kosztujący 100 mln dol. "West Side Story" zgarnął jedynie 10,5 mln dol.
Dla tego projektu Steven Spielberg zrezygnował z reżyserowania piątej części "Indiany Jones". Remake "West Side Story", najsłynniejszego musicalu w dziejach kina, miał premierę pod koniec ubiegłego tygodnia. Oczekiwania wobec tego filmu były duże, choć wiadomo też było, że w okresie pandemii starsi widzowie, do których głównie adresowany jest musical Spielberga, nie chodzą zbyt chętnie do kina. Niemniej nazwisko reżysera, sława oryginalnej produkcji z 1961 r. oraz świetne recenzje, które zapewne przyniosą filmowi wiele oscarowych nominacji, to wszystko pozwalało wierzyć w komercyjny sukces nowego "West Side Story".
Na razie jednak o komercyjnym sukcesie nie może być mowy. Podczas premierowego weekendu musical zarobił w amerykańskich kinach jedynie 10,5 mln dol. Jeszcze gorzej "West Side Story" sprzedaje się na rynku zewnętrznym. Mimo premiery w większości krajów na świecie (z dużych rynków musical później pojawi się tylko w Hiszpanii, we Włoszech oraz w Australii) zdołał zarobić marne 4,4 mln dol. Przypomnijmy, że film Spielberga kosztował 100 mln dol. Szanse na uniknięcie finansowej klęski są więc iluzoryczne.
W Stanach szefowie Disneya i 20th Century Studios liczą jeszcze, że "West Side Story" w świątecznym okresie będzie utrzymywał widownię na stałym poziomie, dzięki czemu osiągnie przyzwoity wynik. Faktem jest, że poprzednie musicalowe produkcje, które pojawiły się w kinach pod koniec roku, notowały na ogół skromne otwarcia, co nie przeszkodziło im w osiągnięciu świetnego wyniku.
Na przykład w 2017 r. "Król rozrywki" zebrał na starcie zaledwie 8,8 mln dol., a w sumie zarobił w Stanach blisko 175 mln dol. Jednak to było przed pandemią. Wówczas można było liczyć na starszą widownię. Kolejną fatalną informacją jest ta, że poza dużymi miastami musical wyświetlany jest przy niemal pustych salach.
Powiedzmy, że na rynku wewnętrznym można mieć jeszcze nadzieję, że "West Side Story" nie zniknie szybko z ekranów kin. Dlatego amerykańskie media nie nazywają jeszcze filmu Spielberga katastrofą. Natomiast to, co wydarzyło się poza Ameryką, śmiało można już nazwać klęską. W Niemczech musical zarobił na starcie zaledwie 300 tys. dol., w Rosji – 200 tys. Najwięcej pieniędzy zarobił w Wielkiej Brytanii, ale to i tak tylko 1,7 mln dol. Dla porównania, przed tygodniem nasze "Dziewczyny z Dubaju", które były wyświetlanie na Wyspach głównie w miastach, gdzie mieszka dużo Polaków, zarobiły na starcie 270 tys. dol.
Europę Zachodnią zaczyna zresztą paraliżować nowy wariant koronawirusa Omikron. Wprowadzone są coraz bardziej surowe obostrzenia, które skutecznie zniechęcają widzów do wyjścia do kina. Na przykład w Holandii od godz. 17 obowiązuje godzina policyjna.
Na rynku zewnętrznym "West Side Story" skazany jest już więc na porażkę. Trzeba też dodać, że musical Spielberga nie będzie wyświetlany w niemal wszystkich krajach arabskich oraz w Chinach, gdzie cenzorzy nie wyrazili zgody na dystrybucję filmu z powodu pojawienia się w nim postaci transpłciowej.
Wszystko więc wskazuje na to, że "West Side Story" stanie się największą finansową klapą w całej karierze Stevena Spielberga. Słynny reżyser przez 55 lat aktywności zawodowej nie doświadczył ich zbyt wiele. Owszem, niektóre produkcje nie sprzedały się może rewelacyjnie, ale strat producentom nie przyniosły. Jedynym wyjątkiem był "BFG: Bardzo Fajny Gigant" z 2016 r. Produkcja fantasy przy budżecie wynoszącym 140 mln dol. na całym świecie zarobiła w kinach 195 mln dol. (w USA tylko 55 mln). Czy kosztujący 100 mln dol. "West Side Story" przekroczy choćby stumilionowy pułap?
Pocieszeniem dla Stevena Spielberga pozostają na ogół świetne opinie o jego filmie. Na portalu Rottentomatoes musical zebrał aż 93 proc. pozytywnych recenzji krytyków i 94 proc. pozytywnych opinii widzów. Jeden z recenzentów napisał: "Na szczęście reżyser nie jest zainteresowany niszczeniem tego, co jest klasyką, ale pogłębieniem i celebrowaniem historii, która nabiera nowego znaczenia w dzisiejszych czasach. Zawsze wolałem oglądać oryginalne produkcje, ale w tym przypadku nie ma co się wściekać na Spielberga".