Kosmiczny mecz: Nowa era - recenzja wydania Blu‑ray
"Kosmiczny mecz" A.D. 2021 nie ma już zbyt wiele wspólnego z koszykówką. Film Malcolma D. Lee to bardziej dwugodzinny folder reklamowy przepastnej biblioteki Warnera. Choć niepozbawiony świetnych momentów.
Umówmy się. Pierwszy "Kosmiczny mecz", choć to bezdyskusyjny popkulturowy fenomen, jako film wypada co najwyżej przeciętnie. Tak było w latach 90., tak jest i teraz. Jednak twórcy wstrzelili się w idealny moment - popularność NBA graniczyła z obłędem, Michael Jordan był królem świata, a na ścieżce dźwiękowej zaśpiewały absolutne tuzy epoki.
Powyższe składniki, mimo niespecjalnie dobrego scenariusza, okazały się przepisem na sukces. A skoro zagrało raz, to czemu znów nie spróbować? "Kosmiczny mecz: Nowa era" pokazał jednak, że Warner tym razem mocno przeszacował. Film Malcolma D. Lee ugrał przeciętny wyniki w box office, a z recenzji wiało chłodem. Co poszło nie tak?
Przede wszystkim to produkcja skierowana do starych koni, które urywały się z lekcji, aby zobaczyć Michaela Jordana w kinie, a teraz chcą powspominać w towarzystwie swoich dzieci. One z kolei dostają dość wyświechtany wątek obyczajowy, motyw gamemingowy oraz tonę referencji, z których połowy pewnie w ogóle nie są wstanie rozpoznać.
ZOBACZ TEŻ: Kosmiczny mecz: Nowa era - oficjalny zwiastun DVD, Blu-ray i 4K Ultra HD
Wprawdzie uważam, że trzeba mieć niezłe jaja, aby umieścić odwołania do "Casablanki", "Mechanicznej pomarańczy", "To" czy "Mad Max: Na drodze gniewu" w filmie dla 8-latków, ale wszyscy wiemy, do kogo mruga z ekranu korporacyjne oko.
Jednak jako film dla dorosłych "Nowa era" fabularnie nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Dostajemy świetnie zrealizowaną, acz niemiłosiernie rozwleczoną powtórkę z rozrywki na sterydach, która prowadzi do przewidywalnego, choć trzeba oddać, że bardzo spektakularnego i emocjonującego finału.
Co nie znaczy, że źle się bawiłem. Wygłupy animków wciąż mnie śmieszą, wynajdywanie nawiązań do niekiedy dość obskurnych kreskówek z dzieciństwa sprawiło mi niewypowiedzialną frajdę (kto pamięta "Jabberjaw" ręka w górę), a trzeci akt, w którym dochodzi do tytułowego meczu, to czysta filmowa frajda.
Świetnie wypada Don Cheadle w roli czarnego charakteru oraz aktorzy podkładający głosy pod animowanych bohaterów (sugeruję oglądanie w oryginale, choć polski dubbing też daje radę), w odróżnieniu od nieco sztywnego i pozbawionego dystansu LeBrona Jamesa.
Na płycie wydanej przez Galapagos znajdziecie dwa rodzaje materiałów dodatkowych: podzielony na cztery części, ponad półgodzinny making of oraz sceny niewykorzystane.
Co do tego pierwszego - to typowy produkt marketingowy wielkiego studia, w którym gadające głowy (m.in. LeBron, Malcolm D. Lee, producent Ryan Coogler czy ludzie od efektów, muzyki i część obsady) przekonują nas o wyjątkowości swojego filmu. Trochę tu truizmów, acz znalazło się też kilka interesujących z punktu widzenia kinomana momentów - m.in. kulisy charakteryzacji publiczności meczu, który stanowi korowód bohaterów niezliczonych produkcji z biblioteki Warner Bros.
Jeśli chodzi o sceny – to pięć klipów trwających łącznie ok. siedem i pół minuty, zaprezentowanych albo jako storyboardy albo w surowej wersji bez efektów.
Obraz: 1080p HD, 16x9 1.85:1, dźwięk: Dolby Atmos-TrueHD (angielski), DD 5.1 (polski dubbing), napisy: polskie (film i dodatki).