Przykro się patrzyło. Nikt wtedy nie wiedział, czemu Willis tak gra
19 marca Bruce Willis skończy 69 lat. Ten jeden z największych herosów kina akcji ostatnich kilku dekad niestety od paru lat zmaga się z bardzo poważną chorobą, która na dobre zakończyła jego karierę aktorską. Jego problemy ze zdrowiem rzuciły także nowe światło na ostatnie produkcje, w jakich zagrał.
Gdy myślimy o gwiazdach kina akcji z lat 80. i 90., to przeważnie nasuwają się takie nazwiska jak Arnold Schwarzenegger, Sylvester Stallone, Chuck Norris czy Bruce Willis. Ten ostatni, który 19 marca kończy 69 lat, pod kilkoma względami wydaje się z nich najciekawszy. To z racji tego, że w swojej aparycji everymana i niefiksowaniu się na potężnej tężyźnie fizycznej sprawiał wrażenie kogoś bardziej przystępnego. Nierzadko grywał ludzi, którzy niekoniecznie chcieli zgrywać bohaterów, ale los zmuszał ich do działania.
Najlepszym tego przykładem jest film, który uczynił z Willisa gwiazdę. Chodzi o "Szklaną pułapkę" z 1988 r., gdzie zagrał Johna McClane’a, nowojorskiego detektywa, który pojechał zobaczyć żonę, by odratować związek, ale najpierw przyszło mu odbijać wieżowiec japońskiej korporacji z rąk terrorystów. Ten znakomity akcyjniak okazał się dużym hitem i doczekał się jeszcze czterech kolejnych części, choć żadna z nich nie dobiła do poziomu oryginału.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W latach 90. kariera Willisa miała ciekawą sinusoidę - gdy można było pomyśleć, że upada, zaraz się odradzała. Jedne filmy z jego udziałem wtapiały w box office ("Hudson Hawk", "Ostatni skaut", "Pole rażenia"), a inni ściągały na niego laury za bardzo dobre aktorsko występy - mowa zwłaszcza o "Pulp Fiction" (pamiętny bokser) czy "12 małpach". To zresztą był niezły modus operandi gwiazdora w tamtym czasie - z jednej strony filmy stricte nastawione na zysk i rozrywkę, pozbawione większych ambicji artystycznych, a z drugiej strony dzieła domagające się trochę głębszej analizy.
Żadną nowością jest podkreślenie, że Willis umiejętnie grał twardziela, który na prawo i lewo rzuca niewybredne żarciki i cyniczne uwagi. Jednak trzeba pamiętać też, że przejawiał niezgorszy talent komediowy i dramatyczny. "Szósty zmysł" czy "Ze śmiercią jej do twarzy" są tego dowodem.
A potem sprawy się skomplikowały. Willis, tak jak zresztą Schwarzenegger oraz Stallone, był jednym z tych herosów kina, którzy w XXI wieku trochę się pogubili. Choć i tak długo radził sobie lepiej niż jego koledzy po fachu.