Strzały, bicie i duszenie. Najpierw był brutalny napad na bank, potem porażający proces

Ochroniarzowi banku strzelili w plecy, w czoło. Strzelali do trzech kasjerek, ale nie od razu je zabili. Uderzali bronią po głowie, dusili paskiem od spodni, by straciły życie. To był jeden z najbardziej brutalnych napadów na bank, do jakiego doszło w Polsce. Historia zainspirowała twórców nowego filmu.

Jeden z oskarżonych o napad na bank przy ul. Żelaznej
Jeden z oskarżonych o napad na bank przy ul. Żelaznej
Źródło zdjęć: © East News | AGENCJA SE
Magdalena Drozdek

Od 16 października można na Netfliksie oglądać polską produkcję "Napad", która opowiada o trzech przyjaciołach, którzy, potrzebując gotówki, decydują się napaść na bank, w którym jeden z nich pracuje jako ochroniarz. Są przygotowani, że w banku jest wielka gotówka. I że nikogo nie będzie tego dnia w środku. Do pracy przychodzą wcześniej jednak trzy niczego nieświadome kobiety. Chcą przygotować niespodziankę dla jednej z koleżanek. Niedługo później brutalnie tracą życie.

"Napad" z Olafem Lubaszenką, Magdaleną Boczarską, Wiktorią Gorodeckają i Jędrzejem Hycnarem inspirowany jest prawdziwą historią. W 2001 r. doszło do napadu na filię nr 6 Kredyt Banku przy ul. Żelaznej w Warszawie. To była zbrodnia popełniona z zimną krwią. Choć sprawa napadu na filię Kredyt Banku może wielu wydawać się dobrze znana, film "Napad" różni się od rzeczywistości. Trzech mężczyzn napada na bank, ale postaci, okoliczności, i to, co dzieje się później, jest inne. Co dokładnie? Jak wyglądała tamta prawdziwa historia?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ciało w studzience

Powód, jak w przypadku większości napadów na bank, był trywialny. Krzysztof Matusik, Marek Rafalik i Grzegorz Szelest chcieli być bogaci. Matusik był strażnikiem w Filii nr 6 Kredyt Banku. Specjalnie zamienił się dyżurami, żeby w sobotę 3 marca 2001 r. mieć wolne. Do pracy poszedł za to Stanisław Woltański. To był ostatni dzień jego życia.

Nie było 8 rano, gdy w banku pojawił się Matusik. Chciał zostawić mundur. Wprowadził do budynku swojego kolegę, Grzegorza Szelesta. Ten zastrzelił Woltańskiego. Kilka miesięcy później Szelest w trakcie procesu sądowego będzie opowiadał bez emocji o tym, jak najpierw strzelił strażnikowi w plecy, potem w czoło, a potem jak razem z Matusikiem upychał ciało zabitego w studzience w budynku.

Gdy napastnicy ukryli zastrzelonego, w oddziale pojawiły się trzy kasjerki. 29-letnia Maria Młynarska, 29-letnia Agnieszka Radulska i 33-letnia Anna Zembaty. Miały klucz do sejfu, w którym - według mężczyzn - miał znajdować się nawet milion złotych. Tyle że gotówkę zabrano już wcześniej. Zostało tam tylko nieco ponad 76 tys. zł oraz równowartość ok. 30 tys. zł w innych walutach.

Po tym, jak do napastników dołączył trzeci, Marek Rafalik, zaczęło się piekło. Szelest zaczął po kolei zabijać kasjerki, choć jeszcze chwilę wcześniej zapewniali przerażone kobiety, że nic im się nie stanie. - Tak strzeliłem: pach, pach, pach. I wtedy dostałem takiego szoku, że do każdej podszedłem i każdą walnąłem w głowę pistoletem, tę walnąłem, i tę walnąłem, i tę - opowiadał w sądzie, jak relacjonowała wtedy "Gazeta Wyborcza".

bank przy ul. Żelaznej w Warszawie
bank przy ul. Żelaznej w Warszawie© East News | AGENCJA SE

Z zimną krwią

Jak podawały media, podłoga płynęła krwią, a napastnicy z pieniędzmi odjechali dużym fiatem do Łochowa. Spalili ubrania i dopracowali alibi. Mieli być w tym czasie na przysiędze wojskowej na Placu Piłsudskiego. Ciała kobiet odnaleziono po kilku godzinach, gdy bliscy zorientowali się, że długo nie wracają z pracy. Policja nie od razu odkryła ciało strażnika.

Szelest, Rafalik i Matusik przepili to, co zrabowali. Kupili sobie skórzane kurtki, złote łańcuchy, poszli na dyskoteki. Niemal od razu byli podejrzani o napad przez policję, ale nie było przeciwko nim jasnych dowodów. Po 4 miesiącach podejrzeń i przesłuchań Rafalik pękł. Przyznał się do napadu i wydał kolegów.

Proces opisywano jako szokujące doświadczenie. Pełnomocnikiem rodzin ofiar był znany dziś dobrze Jacek Dubois. W felietonie dla portalu Edukacja Prawnicza opisywał, co działo się w sądzie.

- Zaczęto odtwarzanie taśm z wizji lokalnych nagranych w podziemiach banku. Było to straszne przeżycie. Ugrzecznieni oskarżeni współpracowali ze śledczymi w ustalaniu tego, co się stało w skarbcu. Starali się być usłużni i przydatni. Posługując się atrapą broni, odtworzyli każdy szczegół. Miałem wrażenie, że gdyby zamiast atrapy wręczono im prawdziwą broń i poproszono o pokazanie, w jaki sposób zabijali, bez problemu dokonaliby kolejnych egzekucji - opowiadał.

Palące się świece

Mecenas wspominał, że podczas procesu przechwycono gryps, w którym jeden z oskarżonych, wyraźnie znudzony sprawą, poprosił kumpli z wolności, by odbili go z konwoju. Opisywał bezduszność sprawców, którzy na żadnym etapie nie okazali skruchy.

- Podejrzewam, że większość uczestników tego procesu, podobnie jak ja, przez wiele miesięcy nie mogła spokojnie zasnąć. Musiałem odreagować, aby nie zwariować, uciekłem w krainę fantazji i zacząłem pisać książki dla dzieci. Przez wiele lat, gdy przejeżdżałem koło pustych pomieszczeń fili Kredyt Banku, widziałem palące się świece. O tym miejscu myślałem zawsze jako mauzoleum zbrodni. Pewnego dnia zniknęły folie zaklejające szyby i w ich miejsce pojawiły się reklamy. Nowi przedsiębiorcy podjęli tam działalność gospodarczą. Widać życie musi toczyć się dalej. Przejeżdżając tamtędy, ciągle słyszę krzyk ścian - komentował Dubois.

- Oskarżeni dopuścili się zbrodni nieznanej polskiemu wymiarowi sprawiedliwości - mówił prokurator na koniec procesu. - W najdrobniejszych szczegółach zaplanowali i zabili cztery niewinne, przypadkowe osoby. 5 marca w wielu placówkach Kredyt Banku ludzie bali się przystąpić do pracy, potrzebna była pomoc psychologów - padło na sali. Oskarżeni nie mieli nic na swoją obronę.

Sędzia Małgorzata Radomińska, uzasadniając wyrok skazujący, mówiła:

- Czy w życiu oskarżonych znalazły się elementy, które mogą ich usprawiedliwić? Chcieli się ustawić? Raczej nie, wszystko roztrwonili. Zdobyć sławę? Haniebna to sława dla nich, ich rodzin i całej miejscowości.

Zostali skazani na dożywocie. Szelest może ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 40 latach odsiadki. Matusik – po 35 latach, zaś Rafalik po 25 latach, czyli możliwe, że będzie mógł powalczyć o wolność dla siebie za niecałe dwa lata.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o hitowej polskiej komedii "Rozwodnicy" na Netfliksie, zastanawiamy się, czy Demi Moore dostanie Oscara, czy Złotą Malinę za "Substancję" i zdradzamy, co dzieje się na planach filmów i seriali. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (71)