Twórcy nowej "Akademii pana Kleksa": "Tekst Brzechwy nie nadaje się do ekranizacji"
31 maja w Warszawie odbyła się konferencja prasowa filmu "Akademia pana Kleksa". Tytuł wzbudza tyle samo zainteresowania, co zdziwienia. Czy opowieść o ekscentrycznym profesorze prowadzącym akademię dla chłopców wciąż jest na tyle aktualna, by spodobać się współczesnym widzom? Na to pytanie odpowiadają twórcy filmu.
Na konferencji prasowej prowadzonej przez Dorotę Wellman pojawił się m.in. producent filmu i właściciel parku rozrywki Bajka Pana Kleksa, Grzegorz Pietraszewski, który odpowiedział, na pytanie, skąd wziął się pomysł na ponowne nakręcenie "Akademii pana Kleksa": - Zaczęło się od moich dzieci. Jak zobaczyłem, że postać pana Kleksa potrafi dalej oddziaływać, to sobie pomyślałem "on ma ogromną moc, jest wielką, uniwersalną postacią i trzeba go przywrócić do życia".
Okazało się jednak, że ponowne przełożenie dzieła Jana Brzechwy na ekran nie jest sprawą prostą. Reżyser filmu Maciej Kawulski w rozmowie z Wirtualną Polską przyznał: - "Akademia pana Kleksa" nigdy nie była literaturą, która nadawałaby się do ekranizacji. Nadal nie jest. Dlatego już Gradowski bardzo swobodnie potraktował strony zapisane przez Brzechwę, a my potraktowaliśmy je jeszcze swobodniej.
Z kolei scenarzysta Krzysztof Góreczny opowiedział, na jakie przeszkody natknął się w trakcie pracy: - Czytając oryginał literacki, bo odbijaliśmy się od tekstu Brzechwy głównie, napotkaliśmy wiele problemów. Nie wiem, kiedy ostatnio czytaliście tę książkę, ale w oryginale pan Kleks na przykład zjada szkło albo zjada motyle. Pytanie, czy to jest pomysł na dzisiejsze kino. Mnóstwo tego typu rzeczy wymagało wyciągnięcia, przemyślenia, czy to, co zadziałało w 1947 r., zadziała i dziś.
Film Gradowskiego, który miał premierę w 1984 r., oglądany po latach wprawia momentami w konsternację. Jest w nim m.in. scena, w której dzieci grają nago. Jest też scena marszu wilków, która przerażała chyba wszystkich młodych widzów. Na co tym razem pozwolą sobie twórcy?
- W trakcie pracy analizowaliśmy, na co sobie pozwolili twórcy poprzedniego filmu. Dużo czasu poświęciliśmy na to, by dać dzieciom to, na co są gotowe i nic więcej. By nie przesadzić, by chciały oglądać nasz film dlatego, że jest fajny, a nie dlatego, że przekracza jakieś granice – powiedział Góreczny.
Kawulski w rozmowie z WP zaznaczył jednak, że nie zabraknie scen, które będą miały za zadanie wywołać w dzieciach uczucie strachu: - Każdy film o świecie przygód i świecie wyobraźni musi mieć mroczną stronę. Wszyscy pamiętamy tę scenę z wilkami, bo dla młodego pokolenia to była chyba jedyna produkcja zawierająca taką mroczną stronę i chyba w ogóle jedyna scena naszego dzieciństwa, która była mroczna. I tym razem będzie mroczna strona, ale mam wrażenie, że dzisiaj ta granica, próg mroczności w głowach dzieci, jest zupełnie gdzie indziej niż 40 lat temu. Pracując nad tym, co jest śmieszne czy straszne, braliśmy pod uwagę to, co dziś straszy i śmieszy dzieci, ale także to, co przez te 40 lat się wydarzyło w popkulturze. Nie można o tym zapominać. Na pewno dzisiaj trzeba dużo więcej zrobić, by dziecko rozśmieszyć, wzruszyć, przestraszyć, albo dać moment zapomnienia.
Reżyser zaznaczył, że dorośli fani pana Kleksa znajdą w jego filmie coś dla siebie, ale ma to być przede wszystkim film dla młodego widza: - Myślę, że "Kleks" musi być ponadpokoleniowy, ale bardzo twardo postawiłem sobie zadanie, że nie robię filmu dla dorosłych. To nie będzie puszczenie oka do moich kumpli z przedszkola. To jest film dla dzieci, dla nich to robimy. […] "Kleks" był dla nas piękną, kolorową rozrywką i chciałbym, by tym samym był dla młodego pokolenia.
Nie zabraknie też muzyki, która była mocną stroną filmu Gradowskiego. Kawulski podkreśla jednak, że w jego filmie będzie ona miała nieco inne zastosowanie: - Dzisiaj dzieci nie są gotowe na musical w starym stylu. To się chyba już wypaliło. Kino musi dzisiaj znaleźć na muzykę pretekst. To, co przez ostatnie dwa lata robiliśmy, to szukanie odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób muzyka może towarzyszyć temu filmowi, ale żeby nikt nie musiał z kaczką w ręku chodzić po stole i śpiewać.