Recenzje"Zabójczy koktajl" jest smaczny, ale w tylko małych dawkach [RECENZJA]

"Zabójczy koktajl" jest smaczny, ale w tylko małych dawkach [RECENZJA]

Dla kogo zabójczy jest ten koktajl? Niestety, w tej ilości także dla widza. Nowy film z Karen Gillian i Leną Headey nie idzie na kompromisy, lecz za dużo tu taniego pozerstwa, a za mało szczerej radochy ze strzelania, dźgania i kopania. Recenzujemy "Zabójczy koktajl".

"Zabójczy koktajl" od 27 sierpnia w kinach
"Zabójczy koktajl" od 27 sierpnia w kinach
Bartosz Czartoryski

Kobiety kontra faceci, odcinek kolejny. Tyle że ta batalia nie będzie toczona na sardoniczne docinki, tudzież szelmowskie podchody, ale na noże i pistolety, a jej końca nie będzie znaczył szaleńczy finałowy bieg do lotniskowej bramki — jak chcą tego komedie romantyczne — lecz mycie czerwonej od krwi podłogi strumieniem wody prosto ze szlaucha.

Bo choć "Zabójczy koktajl" to istotnie rzecz, która bywa zabawna, to bynajmniej nie jest romantyczna. A jeszcze rzadziej rozważna. Trudno oczywiście wymagać od podobnego spektaklu zadumy nad losem człowieczym, ale wydaje się, że odkąd kurs całemu hollywoodzkiemu kinu akcji nadał Keanu Reeves mszczący się za zamordowanie mu psiaka (mszczący się całkiem słusznie, dodajmy), epigoni idą na skróty. Cóż, jak to epigoni.

A mimo wszystko trochę szkoda, bo izraelski twórca Navot Papushado przed paroma laty zapukał do bram Hollywoodu swoimi "Dużymi złymi wilkami", autorską sensacją z na tyle niezłym scenariuszem, że go zapamiętano (choć imię polecającego film Quentina Tarantino napisano na polskim plakacie większym fontem niż jego) mimo trudnego do wymówienia nazwiska. Teraz jednak, zamiast zrobić coś swojego, małpuje to, co obecnie popularne.

Rozpoznaliście Cersei Lannister z "Gry o tron"? Lena Headey gra jedną z głównych ról
Rozpoznaliście Cersei Lannister z "Gry o tron"? Lena Headey gra jedną z głównych ról

Oryginalny angielski tytuł omawianego filmu mówił o milkshake’u z prochem strzelniczym, ale podczas seansu przyda się raczej tak zwana kuloodporna kawa, bo mimo że atrakcji tu moc, to są one nużące. Innymi słowy, jak już przejedzie się człowiek pięć razy pod rząd rollercoasterem, szósta powtórka nie będzie tak rajcująca. I tak jest i tutaj, bo nawet jeśli Papushado pokazuje nam coś świeżego, to szybciutko zajeżdża swoje triki, prezentując je raz po raz, bez ustanku.

Bohaterką filmu jest Sam, młoda kobieta, niegdyś porzucona przez matkę, ale kontynuująca jej robotę płatnej zabójczyni. Po tym jednak, jak ratuje porwaną dziewczynkę i tym samym wypowiada wojnę podziemiu, dla którego sama jeszcze niedawno pracowała, będzie musiała zderzyć się z przeszłością i razem z rodzicielką oraz jej koleżankami podziurawić kulami zastępy złych gości. I tyle. Fabuła jest cokolwiek pretekstowa, a sama konstrukcja świata i relacje między postaciami przypominają żywcem te z "Johna Wicka", tyle że zamiast Reevesa mamy na pierwszym planie Karen GillianLenę Headey.

"Jest to nawet nie tyle balet, ile tango śmierci, trup pada tak gęsto, niczym jesienny polski deszcz"
"Jest to nawet nie tyle balet, ile tango śmierci, trup pada tak gęsto, niczym jesienny polski deszcz"

Oczywiście deczko tu przesadzam, bo "Zabójczy koktajl" ma jednak własny charakter, głównie za sprawę całkiem niezłego humoru (niestety, rzadko udaje się Papushado zagrać w tempo) oraz znakomitej kobiecej obsady, która jak nic miała na planie niemały ubaw. Pomysł, żeby obsadzić jako bohaterki kina akcji Gillian, Headey i jeszcze parę innych świetnych aktorek nie wykracza jednak poza typowo marketingową zagrywkę i nie niesie dodatkowych treści. Ot, panie kopią panów. Szkoda, że nadal w Hollywood taka strategia nadal uchodzi za progresywne piętnowanie stereotypizacji, gdy w rzeczywistości jest jedynie listkiem figowym mającym stanowić istne alibi, gdyby ktoś taki jak ja narzekał na brak dostatecznej reprezentacji silnych, kobiecych postaci.

Zwiastun filmu "Zabójczy koktajl"

Powróćmy jednak jeszcze na moment do tego, co stanowi sól, pieprzy i cukier "Zabójczego koktajlu", czyli samego strzelania. A temu nie da się odmówić efektowności. Jest to nawet nie tyle balet, ile tango śmierci, trup pada tak gęsto, niczym jesienny polski deszcz, lecz nagromadzenie owych atrakcji jest aż nazbyt duże i robi się niedobrze z tego przesytu. Papushado nie rozumie, że co za dużo, to nudnawo. Nie oszczędza się tu nikogo, a im efektowniej ktoś poleci prosto do piachu, tym radośniej celebruje to kamera. Tyle że prędko zaczyna to wszystko przypominać bezrefleksyjną papkę obliczoną na szybkie dostarczenie nam ulotnych emocji.

Sięgając ponownie do metafory z koktajlem mlecznym, który u nas spopularyzowała już dawno temu jedna z fastfoodowych sieci, dostajemy dokładnie to, co obiecuje menu: napój może i przyjemnie łechcący kubki smakowe, lecz przedobrzony, którego połowa wyląduje najpewniej na dnie najbliższego kosza.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)