"Kaskader". Co za chemia! Polscy aktorzy mogliby się sporo nauczyć
Fani lekkich, popcornowych filmów mogą całkiem nieźle bawić się na "Kaskaderze" (w polskich kinach od 3 maja), mieszanki kina akcji i komedii romantycznej od współtwórcy "Johna Wicka". To jedna z tych produkcji, która zaskakuje tym, jak niebywałą chemię potrafili wytworzyć między sobą odtwórcy głównych ról - Ryan Gosling oraz Emily Blunt.
W "Kaskaderze" Ryan Gosling wcielił się w Colta Seaversa, doświadczonego kaskadera, który po poważnym wypadku odszedł z branży filmowej i zajmuje się parkowaniem aut. Jednak telefon od producentki Gail Meyer (Hannah Waddingham) powoduje, że wraca do pracy. Ta powierza mu misję odnalezienia Toma Rydera (Aaron Taylor-Johnson), zaginionej gwiazdy filmu reżyserowanego przez jego byłą dziewczynę Jody Moreno (Emily Blunt).
Colt chce zarówno odzyskać Jody, jak i nie dopuścić, by straciła swój film. Bohater dość szybko wplątuje się jednak w grubą aferę i stawką zaczyna być jego życie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz: zwiastun filmu "Kaskader" z Ryanem Goslingiem i Emily Blunt
Hołd dla kaskaderów
Już po powyższym opisie można zauważyć, że fabuła obrazu nie należy do najbardziej oryginalnych. Widz szybko przekonuje się, że intryga jest tutaj bardzo pretekstowa. "Kaskader", luźno oparty na serialu z lat 80., to przede wszystkim wysokobudżetowy hołd dla ludzi wykonujących najbardziej niebezpieczne rzeczy na planie filmowym czy telewizyjnym. A jest to hołd potrzebny, bo, pomijając wyjątki w rodzaju Toma Cruise'a, pewnie codziennie w USA ktoś zastępuje jakąś gwiazdę filmową, gdy jest potrzeba wykonania szalenie trudnego manewru motocyklem czy samochodem albo wyskoczenia przez okno z niemałej wysokości.
Reżyser "Kaskadera", David Leitch, sam akurat w przeszłości wykonywał ten zawód, więc nie powinno dziwić, że w końcu zdecydował się nakręcić o tym film. I podobnie do Quentina Tarantino, który pięć lat temu w roli kaskadera obsadził Brada Pitta, Leitch zatrudnił do swojej produkcji inną wielką gwiazdę - Ryana Goslinga.
Posunięcie to mądre, bo Amerykanin jest akurat na fali po komicznej roli Kena w "Barbie", więc może przyciągnąć tłumy do kin. Gosling jako Colt nie jest może tak śmieszny jak w tamtym filmie, ale sprawia, że wszyscy kaskaderzy świata ponownie mogą się cieszyć, że gra ich kolejny przystojniak, który przy okazji najlepiej z całego Hollywood łączy wizerunek twardziela z wrażliwcem.
Zabawa w kino
Nikogo nie zdziwi, że z racji podejmowanego tematu, "Kaskader" jest bardzo autoreferencyjną zabawą w kino. Nie dość, że widzimy w humorystyczny sposób, jak wygląda kręcenie filmu z wszystkimi jego bolączkami, to jeszcze mamy całą masę nawiązań do znanych dzieł z ostatnich kilku dekad. Gosling i jego kolega po fachu często na przykład rzucają do siebie cytatami z "Rocky’ego" czy "Szybkich i wściekłych". Lub używają ich, by pomóc sobie w walce ze złoczyńcami.
Idźmy dalej. Fragmenty filmu, który kręci Jody, to ewidentny pastisz "Diuny" Denisa Villeneuve’a, wielokrotnie wykorzystywany jako gag. Bohater Goslinga nosi kurtkę z napisem "Miami Vice". Ba, Colt rzuca w pewnym momencie do speców od efektów specjalnych, by w trakcie montowania filmu dali mu twarz Cruise'a.
Tak, tak. To także komedia romantyczna
Jest jeszcze jedna warstwa w filmie, kto wie, czy nie tak samo ważna jak praca kaskadera. Mianowicie, film Leitcha to również komedia romantyczna, w której bohaterzy grani przez Goslinga i Blunt nie potrafią bez siebie żyć, ale mają problemy w komunikowaniu tego, czego chcą od siebie.
Tu twórca trafił w dziesiątkę z castingiem, bo tak się składa, że Gosling świetnie dogaduje się z Blunt. To sprawia, że gdy tylko ta dwójka jest na ekranie, szybko przytłacza wszystko wokół. W "Kaskaderze" jest sporo widowiskowych scen akcji, w tym jedna kapitalna bitka w klubie, ale bardziej pamięta się po seanie flirty czy przekomarzania głównych bohaterów. Zwłaszcza sekwencję, w której na podzielonym ekranie Colt i Jody rozmawiają o swoim byłym związku, angażując w to wszystko większość ekipy produkcyjnej.
Polscy aktorzy niech się uczą
Patrząc na tę dwójkę, pomyślałem sobie, że dobrze byłoby, żeby polscy aktorzy obejrzeli ich grę i podpatrzyli, jak profesjonaliści wytwarzają chemię między sobą w filmie rozrywkowym. Szczególnie Mikołaj Roznerski oraz Magdalena Lamparska powinni odrobić tę lekcję, bo nie bez przyczyny dostali ostatnio Węże za bycie najgorszym duetem ubiegłego roku w filmie "Poskromienie złośnicy 2, czyli wiele hałasu o nic". Przynajmniej pod tym kątem z "Kaskadera" płyną cenne nauki.
Gosling i Blunt nie są jednak w stanie do końca zatuszować pewnych problemów "Kaskadera". Niestety film jest trochę za długi. Już sama ekspozycja wymaga poważnych cięć w montażowni. Leitch czasami też sprawia wrażenie twórcy, który nie potrafi na dłużej pozostać w jednym gatunku filmowym. Stąd jego najnowsza produkcja ma bliżej do przeładowanego "Bullet Train", aniżeli bardziej klarownych dzieł jak pierwszy "John Wick" czy "Atomic Blonde".
Ale zakładam, że widzowie nastawieni na lekką i przyjemną dla oka rozrywkę raczej nie będą się źle bawić na tym filmie. Inna sprawa, że nie tak znowu często oglądamy film o kaskaderach, więc to już jest jakaś nowość.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozkładamy na czynniki pierwsze fenomen "Reniferka", przyglądamy się skandalom z drugiej odsłony "Konfliktu" i zachwycamy się zaskakującą fabułą "Sympatyka". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: