Kręci hity z Wesem Andersonem. Polska? Dobrze znają smak zup i wódki
- Wes podróżuje po Europie Wschodniej. Robił pogłębiony research o Słowacji, Czechach, Polsce. W każdym miejscu znajduje jakieś drobne inspiracje, z których potem tworzy filmy - opowiada w rozmowie z WP operator Robert D. Yeoman, wieloletni współtwórca filmów Wesa Andersona, a także gość tegorocznego EnergaCamerimage w Toruniu.
Magda Drozdek: Wiesz, czym są Toruńskie Krople Życia?
Robert D. Yeoman: O tym jeszcze nie słyszałem.
To był kiedyś słynny ziołowy likier, który pito dla przyjemności, ale też jako lekarstwo. A zaczynam od polskich alkoholi, bo okazuje się, że nawet to może być inspiracją dla Wesa Andersona. Tak było z Republiką Zubrowki w "Grand Budapest Hotel".
Racja, a konsjerże mieli wewnętrzną walutę, którą był złoty. Wes zawsze przykłada ogromną wagę do detali.
Podobno kocha polską kuchnię.
Gdy robiliśmy "Grand Budapest Hotel", pracowaliśmy w Görlitz, skąd było bardzo blisko do Polski – właściwie można było się przejść na krótki spacer i po chwili było się za granicą. W Zgorzelcu znaleźliśmy wykwintną restaurację, którą pokochaliśmy. W każdy sobotni wieczór chodziliśmy tam na kolację. Częścią naszej ekipy był i jest nadal Paweł Wdowczak, który zrobił z Wesem już kilka filmów. Pracuje jako operator dźwięku. Paweł mieszkał jeszcze do niedawna w Stanach, ale wrócił do Polski, do Łodzi. To on znalazł tę restaurację, zapoznał nas z polskimi zupami. Dobrze pamiętam, jak kupowaliśmy razem papierosy w polskich sklepach.
Zobacz: Genialna świąteczna reklama w reżyserii Wesa Andersona
W twoim i Wesa Andersona nowym filmie, czyli "Kurierze Francuskim", pokazywanym na EnergaCamerimage, pojawia się na sekundę polska moneta.
To musiała być inwencja ekipy od rekwizytów, bo faktycznie dowiedziałem się o tej monecie, gdy któryś z widzów w Toruniu zwrócił mi na to uwagę. Nie dziwię się. Ja przy tych filmach mam masę roboty. Faktem jest, że Wes podróżuje po Europie Wschodniej. Robił pogłębiony research o Słowacji, Czechach, Polsce. W każdym miejscu znajduje jakieś drobne inspiracje, z których potem tworzy filmy. W "Grand Budapest Hotel" stworzyliśmy dzięki temu fikcyjne, ale wyjątkowe miejsce, które trochę przypomina Europę Wschodnią.
A jak powstawało Ennui-sur-Blasé, w którym dzieje się akcja "Kuriera Francuskiego"?
We Francji znaleźliśmy przepiękne miasto Angoulême. Miało sporo plusów. Było blisko do Paryża, z którego mogliśmy przywozić sprzęt. Są tam przepiękne krajobrazy, znaleźliśmy wyjątkowe lokacje do kręcenia scen. Znaleźliśmy też opuszczoną fabrykę, gdzie mogliśmy zbudować plan. To było perfekcyjne miejsce. Nikt nam nie przeszkadzał. Byliśmy praktycznie anonimowi tam, chociaż wiadomo – ludzie byli świadomi, co dzieje się w ich mieście.
Czy po tylu latach współpracy Wes Anderson jest jeszcze w stanie cię czymś zaskoczyć?
Zdarza mu się, bo w każdym swoim filmie stara się zrobić coś nowego. Dlatego spodziewam się niespodzianek i wyzwań. Pracujemy już razem tyle lat…
Że jesteście jak stare dobre małżeństwo?
Właśnie. Tego, czego można się zawsze spodziewać po Wesie, to to, że będą się działy rzeczy niespodziewane. Idąc na plan wiem, że będę zaskakiwany co chwilę.
Co cię zaskoczyło podczas pracy nad "Kurierem Francuskim"?
To, że sporo scen jest czarno-białych. Wcześniej tego nie robiliśmy. To, że jeszcze bardziej podkreśliliśmy teatralność niektórych scen, niż robiliśmy to w przeszłości. Kiedyś nasze filmy były bardziej realistyczne. To, że Wes zdecydował się włączyć do filmu animacje. Inny jest też ton naszego filmu.
Któraś scena była szczególnie wymagająca?
Chyba ta, w której Jeffrey Wright idzie na komisariat policji. To było jedno długie ujęcie przez kilkunastometrową przestrzeń, którą Jeffrey pokonywał, mijając różne pomieszczenia. Trzeba było ułożyć kilka torów dla kamer. Ruchy trzeba było zaplanować w drobnych detalach. Musiała być do tego skomplikowana choreografia, by wszyscy aktorzy wiedzieli dokładnie, co mają robić. To była jedna z tych scen, po której zakończeniu człowiek ma satysfakcję, że był w stanie coś takiego nakręcić.
Jest w filmie taka wspaniała scena, w której Benicio del Toro maluje stojącą przed nim nago Leę Seydoux. Filmowanie nagości jest wyzwaniem?
Nie, raczej nie powiedziałbym, że to wyzwanie. Raczej skrępowanie. Nie robiłem wiele takich scen, więc za każdym razem czuję się dziwnie, jakby nie powinno mnie tam być. A zawsze stoję za kamerą. Po prostu wykonujesz swoją pracę i skupiasz się na tym. Wielu aktorów ma takie podejście, że w ogóle ich to nie krępuje. Taka praca. To ja wstydzę się bardziej niż oni.
Wes Anderson buduje swoje uniwersum, którego najważniejszym elementem są aktorzy. W filmach można zobaczyć już stałą ekipę. Tilda Swinton, Edward Norton, Bill Murray, Adrien Brody…
I pracuje się z nimi świetnie. To są wielkie gwiazdy, które nie gwiazdorzą. Przychodzą na plan i wiedzą dokładnie, co mają robić. Są tam, bo chcą i kochają swoją pracę. Współpracują, nie są pretensjonalni, nie sprawiają problemów. Pracując na planie z "gwiazdami" Hollywood, często jest przecież tak, że oni siedzą w swoich kamperach i trzeba czekać, aż w końcu będą gotowi wyjść do pracy. To się u nas nie dzieje. Bo po pierwsze – nie mamy kamperów. Po drugie: ci wszyscy aktorzy, o których wspomniałaś, i wszyscy pozostali są dla filmu, są tu z pasji. Wes nikogo nie wywyższa. Wszyscy jesteśmy na planie traktowani jak gwiazdy filmowe. Dla Wesa jesteśmy jak wielka rodzina.
Żyję, żeby oglądać wasze wspólne filmy. Muszę zapytać: za co najbardziej cenisz Wesa Andersona?
Myślę, że za to, że motywuje wszystkich do tego, by wychodzili poza strefę komfortu, robili czasem coś trochę inaczej, niż się przyzwyczaili. On nigdy nie chce, żebyśmy działali według schematów, tylko robili coś oryginalnego, wyjątkowego.
Film "Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun" pokazywany jest w konkursie głównym 29. festiwalu EnergaCamerimage w Toruniu. Nowa, szalona produkcja Wesa Andersona ze zdjęciami Roberta D. Yeomana dostępna w kinach od 19 listopada.