Katastrofa za katastrofą. Czy Hollywood niczego się nie nauczy?

Polacy od piątku (16 lutego) mogą oglądać w kinach nowy superbohaterski film - "Madame Web". Przewiduje się, że produkcja będzie ogromną klapą na całym świecie, co wpisze się w obecnie bardzo nędzny obraz superbohaterskiego kina. Zaskakiwać w tym wszystkim może to, jak Fabryka Snów zupełnie nie wyciąga wniosków z tego, co dzieje się wokół tego niegdyś szalenie popularnego nurtu.

"Avengers: Koniec gry" po latach jawi się jako ciężar nie do przejścia dla Marvela i kina superbohaterskiego
"Avengers: Koniec gry" po latach jawi się jako ciężar nie do przejścia dla Marvela i kina superbohaterskiego
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

16.02.2024 | aktual.: 16.02.2024 17:06

Czasami aż trudno w to uwierzyć, ale jeszcze do niedawna uważano, że filmy superbohaterskie są właściwie niezatapialne. Ten nurt krzyżujący w sobie m.in. kino akcji, przygodówkę, fantasy czy science fiction był przecież przez kilkanaście lat głównym dostarczycielem rozrywki dla masowego widza. Potwierdzają to liczby z poprzedniej dekady - aż 12 filmów osiągnęło zysk przekraczający miliard dolarów. Z czego dwa z nich przebiły pułap dwóch miliardów ("Avengers: Wojna bez granic" oraz "Avengers: Koniec gry"), co w historii kina, nie uwzględniając inflacji, zdarzyło się zaledwie sześć razy.

W 2021 r., czyli w chwili, gdy świat zmagał się jeszcze z pandemią koronawirusa, przeogromny sukces odniósł "Spider-Man: Bez drogi do domu". Nie wszyscy mogli przewidzieć, że jak na razie jest to właściwie łabędzi śpiew kina superbohaterskiego w kategorii popularności, bo od tamtego czasu żaden film nie przekroczył magicznego miliarda dolarów w zyskach.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Można nawet powiedzieć, że w ostatnich dwóch latach kinowi superbohaterowie zaryli potężnie o dno, bo mamy właściwie niekończące się pasmo porażek artystycznych i finansowych. Fatalnie zwłaszcza wygląda od zawsze zagubione Warner Bros. i DC Comics. "Black Adam", "Shazam! Gniew bogów", "Blue Beetle", "The Flash" to filmy, które przyniosły twórcom jedynie duże straty. Między innymi z tego powodu uniwersum DCEU teraz sprawia wrażenie jednego z najbardziej poronionych przedsięwzięć w historii kina.

Marvel, który właściwie samodzielnie odpowiadał za potęgę superbohaterskiego kina w światowym box office, niby radził sobie lepiej, ale poza drugą częścią z przygodami Doktora Strange’a czy "Strażnikami Galaktyki 3", zeszłoroczne wyniki beznadziejnych "Ant-Man i Osa: Kwantomania" i "Marvels" musiały być dla niego bardzo bolesnym policzkiem. Większym na pewno niż słabe opinie.

Hollywood brnie w zaparte

Teraz do kin polskich wkracza "Madame Web", film powiązany z uniwersum Spider-Mana. Już po środowej (14 lutego) premierze w USA było wiadomo, że ta koprodukcja Marvela i Sony nie powtórzy sukcesu ostatniego dzieła z człowiekiem pająkiem i będzie klapą na miarę "Morbiusa". Tak jak tamten film z Jaredem Leto, "Madame Web" zebrał miażdżące recenzje od krytyków. To przyczyniło się do tego, że w dniu premiery zarobił marne 6 milionów dolarów. Przewiduje się, że w ciągu pierwszych sześciu dni zgarnie 20-25 mln dolarów. A film ma budżet wynoszący 80 mln dolarów. I nie są w to wliczone koszty marketingowe.

Jest to kolejna katastrofa, której Hollywood mogłoby się spokojnie ustrzec, gdyby zwróciło uwagę, jak widzowie reagują ostatnio na filmy superbohaterskie. Wnioski są nieubłagane, więc jak można było to przeoczyć?

Początek końca

Przyczyn tego, że coś traci popularność jest zazwyczaj wiele. Publiczność zawsze po czasie nudzi się pewnym trendem i zaczyna szukać innych atrakcji. Swoje robi także fakt, że nadchodzące po sobie generacje niekoniecznie muszą podzielać fascynacje tym samym zjawiskiem. W przypadku filmów superbohaterskich jednak oba te czynniki długo nie odgrywały większej roli, bo w latach 2008-2021 tłumy biły do kin głównie na potyczki ikon Marvela jak Iron Mana czy Kapitana Ameryki.

Stąd wydawało się, że Marvel będzie brylował wiecznie. Jego kinowe uniwersum było dobrze przemyślane pod kątem komercyjnym. Trochę na wzór współczesnych seriali oglądaliśmy kolejny odcinek wielkiej historii - każdy nowy segment w mniejszym lub większym stopniu rozszerzał fabułę. Choć większość tych filmów nie broni się samodzielnie, to razem funkcjonują jako ciekawy twór narracyjny - wymagane jest znać każdą pozycję, by w pełni zrozumieć, dlaczego historie doszły do konkretnego punktu. A to zawsze jest dobry haczyk na widza.

Co więcej, przyjęty przez Marvel schemat stopniowo przybliżał nas do wielkiego zwieńczenia. Nastąpiło ono w 2019 r. w postaci "Avengers: Koniec gry". Ten trzygodzinny behemot, w moim przekonaniu mocno niestrawny, zrobił jednak jedną rzecz dobrze - rzeczywiście dał milionom widzom poczucie, że ich 11-letnia przygoda z uwielbianymi postaciami nie była oszustwem. Bohaterzy, którzy film wcześniej doznali sromotnej porażki, ostatecznie pokonali Thanosa i uratowali wszechświat.

Chwilę po premierze tej produkcji wielu słusznie zaczęło się zastanawiać, co dalej. Marvel zarzekał się, że to nie koniec pomysłów i w przyszłości zbuduje jeszce większą intrygę. Ale media trafnie przewidziały, że po daniu widzom tego, czego chcą, większość z nich straci zainteresowanie uniwersum Marvela. W końcu taki fenomen kulturowy może zdarzyć się tylko raz.

Dla mnie oczywiste jest, że z dzisiejszej perspektywy największy film Marvela jawi się jako ciężar, pod którym studio całkowicie się ugięło. Tym samym ten gargantuiczny hit jest jednym z kilku głównych powodów, dlaczego całe kino superbohaterskie wytraciło swój pęd. Inne przyczyny wynikają wprost z tego, co działo się po 2019 r.

Bezsensowne filmy i seriale, których nikt nie ogląda

Choć pandemia koronawirusa skomplikowała życie przemysłu filmowego, to jednak po względnym powrocie do normalności wszechpotężny Marvel zaczął sobie strzelać samobóje za sprawą chaotycznych, mocno nieprzemyślanych decyzji. Filmy jak "Eternals" czy "Czarna Wdowa" sprawiały wrażenie wymuszonych korporacyjnych produktów, które na siłę chcą zatrzymać fanów przy sobie. Nie zgadzało się w nich nic - ani przyjęta tonacja, ani dramaturgia czy sekwencje akcji.

Co więcej, Marvel popełnił kardynalny błąd, bo zbyt optymistycznie założył, że widz będzie skłonny oglądać powiązane z filmami seriale na platformie Disney+ jak "WandaVision" czy "Loki", dzięki czemu zrozumie wszystkie wątki i wyłapie każde puszczenie oka. Nic takiego się nie stało.

Marvel nie znał też umiaru. Robienie czterech czy trzech filmów rocznie okazało się przesadną ilością treści dla przesyconego do granic możliwości widza. Jeśli komuś nie daje się chwili odpoczynku od siebie, to można zapomnieć, że będzie on zainteresowany każdą następną propozycją. Tak się niestety dzieje, gdy uwierzy się, że kura może w nieskończoność znosić złote jajka.

Co dalej?

Rzecz jasna filmy superbohaterskie nie znikną. Można z nimi robić różne ciekawe rzeczy, co pokazał przecież psychologiczny "Joker", fatalistyczny "Logan" czy klimatyczny "Batman" z Robertem Pattinsonem. Są to jednak zbyt rzadkie wyjątki. Hollywood na pewno powinno nałożyć na siebie większą kontrolę i nie dawać zielonego światła każdemu tak niewydarzonemu konceptowi jak "Madame Web". Mniejsza liczba filmów rocznie oznacza mniejsze zajechanie widza, który z czasem może zatęsknić do tego typu rozrywki. I będzie ciekawy, czy udało się może Marvelowi lub DC zmienić coś w swojej skostniałej formule.

Fana może przekonać też zatrudnienie po prostu lepszych reżyserów - wystarczy przypomnieć sobie, co Christopher Nolan zrobił w trylogii z Batmanem. Widzowie do dziś wspominają te produkcje.

Nadchodzący w lipcu tego roku "Deadpool i Wolverine" najprawdopodobniej da nam odpowiedź, czy tli się jeszcze życie w kinie superbohaterskim. Bo akurat coś mi się nie chce wierzyć, by James Gunn i enta próba odświeżenia Supermana była w stanie podnieść nie tylko DC, ale też cały nurt.

Tak czy siak El Dorado się skończyło, więc trzeba ratować tyle, ile się da. Im szybciej Hollywood to zrozumie, tym lepiej dla niego. Bo jeszcze chwila, a na opowieści o postaciach w kolorowych trykotach zacznie chodzić wyłącznie garstka masochistów.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W 50. odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się serialem (!) "Pan i Pani Smith", przeżywamy transformacje aktorskie w "Braciach ze stali" i bierzemy na warsztat… "Netfliksową zdradę". Żeby dowiedzieć się, czym jest, znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (121)