Nad rodziną ciążyła klątwa. Umierali jeden po drugim
"Jeśli będziecie najtwardsi, najsilniejsi, to nic was nigdy nie złamie" – mówił, mający obsesję na punkcie wrestlingu, ojciec do swoich intensywnie trenujących synów. Według seniora rodu przed rodzinną klątwą miał ich ochronić ring, według matki – Bóg. Młodzi zawodnicy wybrali walkę i, wbrew ich oczekiwaniom, nadali zatrważającej przepowiedni tylko jeszcze większą moc.
Już pierwsze ujęcie "Braci ze stali" Seana Durkina zdradza, co będzie stało w centrum opowieści. Z czarno-białego kadru, w miarę rozświetlających się sukcesywnie reflektorów, powoli wyłania się wyznaczona przez sprężyste linie i podwyższenie kwadratowa scena. Konotacje teatralne są zresztą nieprzypadkowe – wrestling, jak później udowodni film, to w gruncie rzeczy spektakl pełen efektownych choreografii, aktorskich wręcz popisów, kolorowych kostiumów czy nawet przejmujących, gorących monologów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wydaje się, że w gatunku kina bokserskiego nic nie może już zaskoczyć. Klasyki takie jak seria o Rockym Balboa czy "Wściekły byk" Martina Scorsesego ustanowiły pewne zasady pokazywania tego typu pojedynków na ekranie. Nie zabraknie ich i w obiektywie Mátyása Erdély'ego, który na długo będzie kojarzony przede wszystkim z fenomenalnym i porażającym jednocześnie zabiegiem "przyklejenia" kamery do pleców głównego bohatera "Syna Szawła". W nagrodzonym Oscarem obrazie tylko potęgował on przytłaczające wrażenie zagubienia w labiryncie obozowej rzeczywistości.
Podobnie jak w innych tytułach, skupiających się na sportach walki, w "Braciach ze stali" sporo jest więc zbliżeń na zwyczajowe krew, pot i łzy: odrzucaną w tył pod wpływem uderzenia twarz czy zamach pięścią. Kamera z satysfakcją zaprezentuje też spektakularne powalenie przeciwnika na łopatki poprzez skok z narożnika, uniesione w geście triumfu muskularne ramiona, ale i nieme zaskoczenie przed nieuchronnie zbliżającą się porażką czy siłowanie się z własnym ciałem, które – jak łatwo przecież zapomnieć – ma własne ograniczenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
BRACIA ZE STALI - Zwiastun PL (Official Trailer)
Najciekawiej robi się jednak wtedy, gdy Erdély po prostu ustawia kamerę nieruchomo i pozwala "dziać się rzeczom" w obrębie ustanowionego przez nią kadru. W pamięci zapada zwłaszcza moment, w którym Kevin von Erich gwałtownie się rozpędza poprzez odbijanie to od jednej, to od drugiej liny. Za standardowym ruchem wrestlerskim kryje się jednak coś więcej: wściekłość, frustracja, żal i przygnębienie bohatera.
Scenarzysta i reżyser zarazem wpisuje się "Braćmi ze stali" w popularną maksymę, w myśl której to życie pisze najlepsze scenariusze. Najnowszy film twórcy niepokojącego "Gniazda" sprzed kilku lat, który zwrócił na siebie uwagę branży za sprawą debiutu "Martha Marcy May Marlene" (został na niego doceniony m.in. w Sundance), bierze bowiem na tapet wycinek z życia (od końca lat 70. do początku 90.) prawdziwej rodziny Von Erichów. Choć na potrzeby ekranu dokonuje pewnych skrótów w historii jednej z najbardziej utalentowanych w dziedzinie wrestlingu rodzin (w rzeczywistości aktywnych sportowo braci było pięciu, a nie czterech, jak sugeruje produkcja), to jej esencja zostaje zachowana.
Najnowsza produkcja słynnego studia A24 to opowieść o wielkiej pasji (a może raczej niekontrolowanej fiksacji) do wspomnianej dyscypliny, która stała się najsilniejszym spoiwem, a zarazem i największą trucizną dla pewnej teksańskiej rodziny. Prym w wrestlingowej indoktrynacji bez wątpienia wiódł ojciec, Fritz Von Erich, który sam odnosił na ringu niemałe sukcesy. Nigdy nie udało mu się osiągnąć jednak najważniejszego – zdobyć tytułu mistrza wagi ciężkiej. Za punkt honoru obrał sobie więc trafienie wymarzonego pasa w ręce jego rodziny za sprawą któregokolwiek z synów.
Durkin umiejętnie maskuje tutaj takie wyświechtane zlepki słów jak "toksyczna męskość", "kultura maczystowska" czy wreszcie "patriarchalny porządek" niedopowiedzeniami, małymi gestami lub – podanymi bardziej explicite – motywacyjnymi przemowami seniora rodu. Holt McCallany (serial "Mindhunter") w roli oschłego rodzica, któremu bliżej jest raczej do wymagającego i bezwzględnego trenera, jest w roli Fritza znakomity. Sprawdza się zarówno jako pełen pychy mówca na ringu, bezapelacyjnie wierzący w przyszłe sukcesy swoich synów (swoją drogą Erdély decyduje się tutaj na świetny zabieg powolnego najazdu kamery na bohatera, stojącego na tle nieco zdezorientowanych, pobudzonych zwycięstwem chłopaków), jak i pozostający w cieniu ojciec, który patrząc na chorego, otępiałego potomka tylko z zawodem spuszcza głowę. Za tym ruchem nie czai się jednak troska o dziecko, a żal z powodu utraty zawodnika, który potencjalnie mógłby odnieść sukces.
Postać rodziciela wciąż odbija się w oczach synów, będących pod jego ogromnym wpływem. W scenariuszu Durkina rzadko jednak jest to powiedziane wprost; nikt raczej nie zastanawia się, dlaczego młodzi mężczyźni aż tak wiernie podążają za marzeniem ojca, nawet jeśli w nie nie wierzą, a oni sami nie kwestionują jego metod. Pierwsze słowa sprzeciwu pojawiają się wtedy, gdy w gruncie rzeczy jest już na nie za późno.
Z postacią najstarszego z Von Erichów nierozerwalnie związana jest, świetnie zresztą rozpisana, relacja braterska. Nic dziwnego, że "Braci ze stali" nagrodzono statuetką The National Board of Review of Motion Pictures (honory te uznaje się za swego rodzaju wstęp do hollywoodzkiego "sezonu nagród", który rokrocznie wieńczy rozdanie Oscarów) dla najlepszej obsady, która rzeczywiście jest doprawdy wyśmienita.
Na ekranie oglądamy bowiem Zaca Efrona ("Podły, okrutny, zły"), Harrisa Dickinsona ("W trójkącie", "Gdzie śpiewają raki"), Jeremy'ego Allena White'a (serial "The Bear"), Lily James ("Mamma Mia! Here We Go Again", serial "Pam i Tommy") czy Maurę Tierney (serial "Romans"). Na sceny zbiorowe z udziałem aktorów młodego pokolenia patrzy się z przyjemnością, a w ich trudne więzi, przepełnione zarówno miłością, jak i naznaczone głębokimi bliznami rywalizacji i żalu, można szczerze uwierzyć. W pamięci zapadają zwłaszcza rozmowa Kevina i Davida na podłodze kabiny w toalecie czy ostatni beztroski wspólny taniec czterech braci.
Pierwsze skrzypce bez wątpienia gra tu jednak gwiazda dawnego kinowego przeboju "High School Musical", wcielająca się w Kevina Von Ericha, za którego perspektywą podążamy w trakcie seansu. Efron przyciąga wzrok nie tylko za sprawą imponującej przemiany fizycznej, którą przeszedł na potrzeby produkcji, ale i pogłębionego portretu syna, brata i wreszcie taty, który z biegiem lat musiał przewartościować całe swoje życie.
"Jeśli jesteś mężczyzną, to przyjmujesz wzloty i upadki, ale jeśli jesteś prawdziwym mężczyzną, to nigdy nie upadasz – zawsze jesteś na szczycie" – mówi w pewnym momencie jeden z ringowych przeciwników Kevina. Z tym krzywdzącym przekonaniem, które można podsumować słowami "chłopaki nie płaczą" i które pokutowało (a nadal nie jest do końca wyplenione) w społeczeństwach przez lata, dyskutuje ostatnia scena.
Bohater przygląda się w niej swoim dzieciom, a wypowiedziane przez nie słowa wsparcia dają nadzieję na zmianę. Po raz kolejny jednak to życie dopisało do tej historii ciąg dalszy. Okazuje się, że "wirus" wrestlingu z powodzeniem przeniósł się na kolejne pokolenia. Dorośli już synowie Kevina i córka Kerry'ego są dzisiaj utytułowanymi zawodnikami, zupełnie tak jak ich ojcowie.
Joanna Krygier, dziennikarka Wirtualnej Polski
W 50. odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się serialem (!) "Pan i Pani Smith", przeżywamy transformacje aktorskie w "Braciach ze stali" i bierzemy na warsztat… "Netfliksową zdradę". Żeby dowiedzieć się, czym jest, znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: